Legendarny piłkarz odszedł tak, jak żył – po cichu, skromnie, za to blisko piłki: jako członek kadry trenerskiej zgrupowania dla dzieciaków. - Bywanie wśród najmłodszych adeptów piłki sprawiało mu wielką radość, zresztą potrafił się wśród nich odnajdywać. Wpadał rok w rok na obozy w miejscowości Wdzydze, organizowane tam między innymi przez Józefa Gładysza i Michała Globisza. Początkowo wzbudzał zainteresowanie głównie... dziadków i rodziców. Ale bardzo szybko swymi barwnymi opowieściami i prezentowanymi umiejętnościami „kupował” sobie także najmłodszych uczestników tych zgrupowań - podkreśla Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, który sam bywał świadkiem takich właśnie scenek.
ZOBACZ ostatni wywiad Janusza Kupcewicza w „Super Expressie”
W poniedziałkowy poranek nie wytrzymało serce znakomitego piłkarza, już wcześniej pełne blizn po operacjach i... po życiu. - A serce miał gołębie, złote – dodaje z wyraźnym wzruszeniem, udzielającym się zresztą każdemu słuchającemu, Michał Listkiewicz. - Niestety, także naiwnie ufające ludziom. Nie potrafił odmówić tym, którzy nieszczerze klepali go po plecach i mówili doń „mistrzu”. Ufał im, pożyczał pieniądze. Sam do dóbr materialnych nie przywiązywał wielkiej wagi; żył życiem wagabundy. W pewnym momencie musiał nawet zastawić medal hiszpańskiego mundialu.
Ten medal był jego wizytówką na arenie międzynarodowej, podobnie jak gol zdobyty w meczu o „brąz” podczas hiszpańskiego mundialu. - Niewiele jest bramek takiej wagi i takiej urody w historii naszej reprezentacji – uważa Listkiewicz dodając, że Kupcewicz (obok Władysława Żmudy) to jeden z dwóch najbardziej niedocenianych zawodników w historii Biało-Czerwonych. - Może gdyby miał taką pracowitość, jak Zbyszek Boniek, z pewnością osiągnąłby znacznie więcej. A Janusz polegał przede wszystkim na iskrze geniuszu, jaką został obdarzony. Miał swoje słabości. Mówiąc oględnie: często zbyt późno kładł się spać... - podkreśla były sternik PZPN. Może dlatego – mimo prawdziwego daru od Boga, jakim były jego umiejętności piłkarskie – lista jego krajowych triumfów zamyka się wyłącznie Pucharem Polski (z Arką w 1978) i mistrzostwem (z Lechem w 1983). - W Poznaniu chyba nie do końca się zrozumiał z inną wielką indywidualnością, czyli trenerem Wojciechem Łazarkiem – uważa Listkiewicz.
Tragiczne wiadomości od Zbigniewa Bońka. Janusz Kupcewicz nie żyje, wielka strata polskiego futbolu
W trudnych życiowych chwilach – tych już za piłkarską metą – na szczęście zawsze znajdował się ktoś, kto wyciągnął doń pomocną rękę. Raz byli to dawni koledzy, kiedy indziej – lekarze z poświęceniem walczący o to, aby owo złote serce jeszcze popracowało. Dzięki temu mógł sprawiać wielką frajdę nie tylko piłkarskiemu narybkowi na Kaszubach, ale też czarować Polonusów za oceanem. - Kochano go w tamtejszych klubach polonijnych, a on uwielbiał spędzać tam letnie tygodnie. Właśnie wybierał się na kolejny tego typu wyjazd. Jak zawsze, bardzo się nim radował – mówi Listkiewicz. Jeszcze tylko ten obóz na Mazurach miał zaliczyć...
Trudno uwierzyć w zawiłe życiowe losy Janusza Kupcewicza pamiętając, że kiedy jako nastolatek odchodził ze Stomilu Olsztyn, biły się o niego największe wówczas kluby w kraju, z Legią i Górnikiem na czele. Wybrał Gdynię, która nie zawsze potrafiła mu się odpłacać stosownie do jego zasług i wierności. - Miał swoją dumę. Kiedy kilka lat wstecz żegnano się z nim jako skautem, mówił prosto: „Prosić się nie będę”. A przecież powinien mieć honorowe krzesło w loży VIP! Apeluję do władz Gdyni o uruchomienie procedury nadania stadionowi miejskiemu imienia Janusza Kupcewicza – mówi Michał Listkiewicz. I ze smutkiem konstatuje, że... już nie nauczy się łowienia ryb. - Janusz wziął sobie za punkt honoru przekonać mnie do tego. „Zobaczysz, jakie to fajne” - zapewniał. No i już nie zdąży...