Radosław Majewski ma restaurację "Oddeca" w Pruszkowie
Radosław Majewski w trakcie kariery występował m.in. w Polonii Warszawa, Lechu Poznań, Nottingham Forest, a obecnie występuje w barwach Wieczystej. Dzieli swój czas pomiędzy Kraków i rodzinny Pruszków, gdzie wraz z żoną Kasią prowadzą restaurację „Oddeca”. - Nie do końca widzę się, żeby nalewać kawę czy piwo, ale byłem na dniu próbnym w niedzielę. Ludzie w gastronomii mówią, że to "tabaka" i ja pracowałem 10 godzin. Byłem kelnerem, kucharzem, właścicielem, menedżerem, kurtki ludziom wieszałem, kładem obrusy na stoły. Fajna robota, coś się dzieje. Próbuję mieć kontakt z ludźmi na swoich zasadach – mówi Majewski na kanale „Super Express Sport na YouTube.
„Super Express”: - Skąd pomysł na restaurację? Wziąłeś przykład z Roberta Lewandowskiego?
Radosław Majewski: - Nie (śmiech), ale fakt, że akurat otworzyliśmy je w tym samym czasie. My oficjalnie otworzyliśmy 23 października (Lewandowski 4 października - red.). Mam zerowe doświadczenie restauratorskie, zajmuję się organizowaniem eventów. A pomysł pojawił się w 2011-2012 roku, kiedy jeszcze grałem w Anglii. Tam narzekaliśmy na jedzenie i pomyśleliśmy z żoną, że fajnie byłoby mieć coś swojego. Chodziło też o to, żeby mieć takie łagodne przejście z kariery piłkarskiej na emeryturę.
- Jakim jesteś szefem?
- Nie jestem w niej na co dzień, więc sto procent władzy ma Kasia (żona Radka - red.). A jeśli chodzi o moje szefowanie to jestem luźny, ale chciałbym trzymać rygor.
- Skąd taka nazwa - „Oddeca”?
- Niektórzy czytają to "Odessa" i pytają, jakie mamy kotlety (śmiech). Ale nazwę się czyta "od deka", przynajmniej ja tak mówię, może Kasia mnie wyśmieje. Chcieliśmy dawać przystawki w dekagramach, dlatego padło na taką nazwę.
- Bliżej niż dalej masz do końca kariery. Restauracja to sposób na życie po piłce?
- To jedna z odnóg. Czy widzę światełko w tunelu? Trochę tak, bo mam już swoje lata. Wiele też zależy od tego, czy znajdzie się klub, który cię zatrudni i jak dużo masz pasji. Ja mam jej wiele. Ale wiem, że warto mieć zabezpieczenie. To się zaczęło od tego, że ja jestem z biednej rodziny. Był problem z kasą, jedzeniem, ubraniami, wyjazdem na wycieczkę.
- Często bywałeś po prostu głodny?
- Też. Ale jeździliśmy do dziadka, od którego braliśmy ziemniaki. Z kolei wujek ma hurtownię oleju, więc do niego też chodziliśmy. Jak byłem dzieckiem, to jadłem duży tzw. talarków (śmiech). Jak pieniądze przychodziły 10 każdego miesiąca, to 12 już trzeba było kupować na zeszyt. Chciałem mieć taki komfort, żeby nie musieć się zastanawiać, czy mogę pójść do sklepu i kupić coś dzieciom. Restauracja to trudny biznes, ale postanowiliśmy spróbować.
- Trudne dzieciństwo nauczyło cię, że trzeba każdą złotówkę obejrzeć z dwóch stron?
- Śmieją się ze mnie do dziś, że mam węża w kieszeni. Warto doceniać rzeczy, które robisz na co dzień. W dzieciństwie, mimo starań rodziców, to nie wyglądało tak, jak teraz. Nie wiem, jak będzie za kilka lat, ale jak coś, to będę miał pretensje do siebie.