"Super Express": - Bardzo przeżyłeś moment ogłoszenia, że kończysz karierę?
Sebastian Mila: - Wydawało mi się, że jestem przygotowany na tę chwilę. Tyle że okazało się, że nie da się jednak tego zaplanować. W poprzednim tygodniu, każdego wieczora, wspomnienia wracały i łezka się w oku pojawiała. Ale gdy przyszła konferencja prasowa, to zupełnie się na niej rozkleiłem, były łzy. Siedziały we mnie emocje. Wyrzucenie z siebie tych łez oznaczało, że się oczyściłem.
- Długo dojrzewałeś do tej decyzji?
- Czułem, że ogień, który był we mnie, wygasa. Że czas mnie dogonił. Szkoda, że dogonił. To on podjął za mnie tę decyzję o rozstaniu. Taka kolej rzeczy, a ja musiałem się z tym zmierzyć.
- Zastanawiałeś się, czy przedłużyć to jeszcze o jeden sezon?
- Miałem takie myśli przed rokiem, gdy do ostatniej kolejki walczyliśmy z Lechią o mistrzostwo. Zabrakło nam bramki, nie było awansu do pucharów. Byliśmy blisko sukcesu, ale nie wyszło. To spowodowało, że wciąż chciałem spróbować, walczyć i udowodnić, że jestem w stanie to osiągnąć. Poza tym miałem ważny kontrakt. Wprawdzie w ostatnim sezonie zmieniali się trenerzy, a mimo to nadal żaden z nich nie widział mnie w składzie. To był sygnał, że czas, aby się zastanowić co dalej robić. Nie zamierzałem biczować siebie, ani rodziny pasmem porażek.
- Pojawiała się frustracja, kiedy nie grałeś w Lechii?
- To nie był dla mnie łatwy rok. Nie grasz, nie łapiesz się do „18”. Drużyna jedzie na mecz, a ty masz od rana ciężki trening wyrównawczy. Wiesz, że za tydzień znowu będzie tak samo i nie dostaniesz się do kadry. To jest frustrujące. Ale wiedziałem, że muszę walczyć, zachować się jak na zawodowca przystało. Miałem ważny kontrakt, który trzeba wypełnić. Nie mogłem olewać swoich obowiązków, bo taką postawą pokazałbym, że na niego nie zasługuję. Nie odpuszczałem, nie wybierałem sobie treningów. Nie uciekałem w kontuzje.
- To było ustalone, że nie zagrasz w ostatniej kolejce?
- Wiedziałem to tym wcześniej. To był trudny weekend. Szczerze to od piątkowej konferencji, na której ogłosiłem, że kończę karierę, do niedzieli, na nic nie miałem ochoty. Marzyłem, aby oderwać się od wszystkiego. Nie było to takie proste. Chciałem spędzić czas z Ulą, z Michaliną i rodzicami. To był mój azyl.
- Czujesz się spełniony?
- Byłbym niesprawiedliwy, gdyby oczekiwał jeszcze więcej. Dostałem od życia tak dużo, spełniłem tyle marzeń, poznałem fantastycznych ludzi, którzy mi pomagali. Byłbym nie fair wobec bardziej utalentowanych ode mnie, że jeszcze chciałbym coś więcej. To był super okres. Zrobiłem tyle, ile mogłem. Bardzo ciężko pracowałem. Muszę przyznać, że byłem mega pracowity. Starałem się robić wszystko tak, jak najlepiej potrafię. To były dla mnie ogromne wyrzeczenia. Oczywiście każdy chciałby grać w Barcelonie, ale wielu lepszych ode mnie zawodników nie miało zaszczytu zagrać w pierwszej reprezentacji Polski czy nawet w ekstraklasie.
- Przed sześcioma laty jako kapitan Śląska cieszyłeś się z tytułu.
- Zawsze bawi mnie sytuacja, gdy podczas zajęć trener Orest Lenczyk kazał zagrać piłkę za obrońców. Marek Gancarczyk zrobił dwa podania, ale nie zachwycił szkoleniowca. „Trenerze, to gdzie ja mam kopnąć?” zapytał zrezygnowany Marek. „Gdzie, ty kopiesz synek, to się dopiero okaże”, odpowiedział ze spokojem trener Lenczyk wszystkich przy tym rozbawiając.
- Ogłosiłeś pożegnanie z zawodowym graniem i dostałeś ogromne wsparcie. Zaskoczyła cię taka pozytywna reakcja?
- Boże, to było dla mnie największą nagrodą. Uwierzycie, że nic przyjemniejszego nie mogło mnie w życiu spotkać, jak ten pozytywny odbiór ze strony kibiców, mediów, trenerów, kolegów z drużyny czy przeciwników, którzy do mnie pisali. To super sprawa. Jestem mega dumny, że tak wiele osób pogratulowało mi kariery. To jest niesamowite. Dostałem od życia bardzo wiele.
- Robert Lewandowski to najlepszy piłkarz, z którym miałeś okazję zagrać?
- „Lewy” jest fantastyczny. Mogę wymieniać i wymieniać kolejnych. Mirek Szymkowiak, Maciek Żurawski, nie zapominajmy o Tomku Wieszczyckim, który był mega utalentowany. Miał niesamowitą zdolność przewidywania zdarzeń na boisku. Jak młodszemu bratu podpowiadał mi podczas meczu, żebym wyszedł na pozycję, bo on mi tam zaraz zagra piłkę. Miał ten dar. Brazylijczyk Paulinho z ŁKS-u. Słuchał się mnie i proszę, gdzie dotarł (śmiech). To fajna historia, że jest w Barcelonie, której zawsze kibicowałem.
- A jak to było z pamiętnym rzutem wolnym w meczu z Manchesterem City, który zamieniłeś na bramkę dla Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski?
- „Wieszczu” pozwolił mi go wykonać, dał szansę. Pamiętam jego słowa: Roger, jak ja strzelę, to nic nie będzie. Ale jak ty trafisz, to u ciebie zacznie się kariera. Miał rację.
- To dzięki Wieszczyckiemu polubiłeś wędkarstwo. Dalej łowicie?
- Tak, ile się uzbierało zabawnych historii. Kiedyś Sebastian Przyrowski zawiózł nas na ryby. Pojechaliśmy na staw hodowlany. Łowiliśmy bardzo długo, mocno się przy tym zmęczyliśmy się. Zadzwoniliśmy więc po „Przyrosia”, żeby po nas przyjechał. Wsiadamy do samochodu i patrzymy, że biegnie do nas pan od łowiska. Okazało się, że nie nie uregulowaliśmy rachunku. „Wieszczu” sięgnął do kieszeni i zapłacił. Już mieliśmy odjeżdżać, ale ponownie widzimy właściciela, który do nas biegnie. Zastanawiamy się, o co mu chodzi, ile można płacić? Otwieramy drzwi, a on do nas mówi: panowie, musicie jeszcze wędki zwinąć. Jakoś o nich zapomnieliśmy (śmiech).
- Który swój gol cenisz najbardziej: ten strzelony Manchesterem City czy Niemcom w eliminacjach Euro 2016?
- Wybór jest prosty: zdecydowanie ten z Niemcami. To co co przeżyłem w tamtym momencie pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Historyczne zwycięstwo, euforia na Stadionie Narodowym, która udzieliła się i mnie. Rzut wolny z Anglikami był dla mnie rodzajem trampoliny. To mnie nakręciło, pokazało tory, dostałem kopa. Ukierunkowało mnie na przyszłość. Ale gol z Niemcami przebija jednak wszystko.
- Po meczu z Niemcami byłeś bohaterem narodowym. Wszystkie drzwi były ciebie otwarte?
- Nie wiem, nie sprawdzałem, dużo siedziałem w domu (śmiech). Dostałem dużo pozytywnej energii od kibiców. Pewnie, że było dużo większe zainteresowanie moją osobą, ale starałem się tego nie wykorzystywać. Największą frajdą było dla mnie już to, że tym golem z Niemcami i wygraną, mogłem rodakom sprawić radość.
- Pojawiły się wtedy atrakcyjne oferty?
- Wcześniej miałem interesującą propozycję ze Stanów. Była opcja wyjazdu do Chicago Fire. Byłem na tak, Ula oglądała już nawet domy w Ameryce. Zostaliśmy i nie żałuję. Gdybym wtedy wyjechał do Ameryki, to szansa występu z Niemcami uciekłaby mi bezpowrotnie. Ktoś jednak miał u góry wobec mnie fajne intencje.
- Szczerze: miałeś moment „sodówki”?
- Wydaje mi się, że udało mi się tego uniknąć. Owszem jak pojawiła się popularność, jak się na coś zirytowałem, to mogłem chlapnąć za dużo. Ale tak, żebym odleciał? Chciałem być fair wobec wszystkich. Szanowałem dziennikarzy, kibiców. Wiadomo na meczach różnie bywało. Bo się wyzywałem z rywalami, dokuczałem arbitrom.
- Sędziowie często mieli cię dość. Czym im tak podpadłeś?
- Wiem o tym, bo kilka razy od nich to słyszałem. Ale taki mam charakter. Przyznaję, byłem upierdliwy. Byłem jak sufler w teatrze. Chodziłem i dogadywałem. To było dla nich denerwujące i na pewno nie pomagało w pracy. Chciałem wywierać presję. Nienawidziłem przegrywać. Każda decyzja, która nie była po mojej myśli, irytowała mnie. Taki sam byłem podczas gierek. W końcówce kariery zauważyłem jednak, że stałem się łagodniejszy. Sędziowie mnie już tak nie denerwowali. To był kolejny sygnał, że coś jest nie tak.
- Pasja się skończyła?
- Nie wiem. Czasami jak dłużej nie grasz, to coś takiego przychodzi. Zawsze „szarpałem się” na całego, a zauważyłem, że pewne rzeczy stały mi się obojętne.
- Co dalej? Będziesz telewizyjnym ekspertem?
- Będę starał się, żeby ludzie byli zadowoleni z mojego komentarza i spostrzeżeń. Aby zobaczyli inną perspektywę, chcieli to oglądać i przy okazji czegoś się dowiedzieli. Mam nadzieję, że będą robił to z uśmiechem i z pasją. Będę potrzebował adrenaliny.
- Teraz będzie czas dla rodziny?
- To dobry moment, aby pewny rzeczy uregulować, zaplanować i sfinalizować. Wcześniej nigdy nie było czasu, bo nie było wiadomo, czy zostanę w danym klubie, czy wyjadę, zawsze coś się pojawiało. Najpierw mundial w Rosji, na który jadę pełen optymizmu i werwy. Potem pojedziemy z rodziną odpocząć i podejmiemy strategiczne decyzje.
Sprawdź wyniki sportowe na żywo. Tabele i statystyki.
Cały sport w jednym miejscu