„Super Express”: - 20 lat temu pańskie pokolenie zakwalifikowało się na mundial do Korei. Teraz biało-czerwoni znów ruszają na finały MŚ do Azji. Ma pan swoje przemyślenia, po co tak naprawdę tam jedziemy?
Tomasz Wałdoch: - Żeby wyrobić sobie zdanie na ten temat, trzeba być bliżej drużyny; trzeba też oglądać jej kolejne mecze eliminacyjne. Ja kilka – z tym najważniejszym, barażowym ze Szwecją – widziałem, ale nie wszystkie. Choć zdarzyło mi się na przykład jedną z gier Polaków oglądać na ekranie komputera, drugim okiem zerkałem w tym czasie na telewizor, na mecz Niemców.
- Była różnica?
- Lekka (śmiech). Wracając do poprzedniego pytania: nie chciałbym stawiać żadnych prognoz. Niech się na ten temat wypowiedzią sami zawodnicy. My – jadąc do Korei – mieliśmy wielkie ambicje; wydawało się nam, że po udanych eliminacjach możemy zawojować świat. Wyszło jak wyszło, choć wcale nie uważam, że nasz ówczesny optymizm był przesadzony. Teraz też jestem optymistą: niech się chłopaki dobrze przygotowują, niech snują plany, niech słuchają trenera. Trzymam za nich kciuki i sam jestem ciekaw, jak to będzie.
- Wyjdziemy z grupy?
- Mam wielką nadzieję, że tak się stanie.
- Kosztem Meksyku?
- A dlaczego nie? W czym Meksykanie mieliby być lepsi od nas? Owszem, grają futbol techniczny, ofensywny; ale jest wystarczająco wiele czasu, by dobrze ich rozpracować, ale i samemu przygotować odpowiednią taktykę. Nie sprowadzałbym jednak wszystkiego do Meksyku; są jeszcze dwie inne drużyny w grupie.
- Ostrzy pan sobie zęby na starcie „Lewego” z Messim?
- Lata uciekają. Obaj nie są już najmłodsi, ale też obaj to wciąż światowa czołówka. Pamiętajmy jednak, że to nie będzie wyłącznie mecz Lewandowski – Messi; to będzie mecz Polska – Argentyna. Starcie dwóch teamów, a nie tylko wybitnych jednostek.
- Robertowi brakuje nieco na boisku wsparcia innych reprezentantów?
- Mamy Roberta i cieszmy się z nim. To wielki talent, który swoją osobowością, motywacją, mentalnością i zaangażowaniem doszedł na sam szczyt. Kiedy przyszedł z Lecha do Borussii, naprawdę nie miał w Dortmundzie łatwo. Wielka rywalizacja, czasem miejsce na ławce... Szacunek dla niego, że się – jak wielu innych polskich zawodników – nie poddał; że najpierw został gwiazdą w Borussii, a potem zrobił jeszcze krok wyżej, do Bayernu.
- Rozumiem, że gdybyśmy mentalnie – już niekoniecznie piłkarsko... – mieli jedenastu Robertów Lewandowskich, szanse na sukces reprezentacji byłyby większe?
- Coś w tym jest. O roli mentalności w osiąganiu sukcesu mówi często Lukas Podolski, urodzony w Polsce, ale wychowywany w Niemczech. Mentalność – rozumiana jaką dążenie do sukcesu – na Zachodzie jest inna niż w Polsce. Mówię nie tylko o piłce nożnej i o sporcie, ale też o wielu innych dziedzinach życia: mam wrażenie, że naszą największą bolączką narodową jest brak pewności siebie. Trzeba bardziej wierzyć w to, co się robi; ja też musiałem się nauczyć tego podejścia po wyjeździe do ligi niemieckiej. Spotkałem w niej wielu zawodników z niewielkim talentem, za to ze wspaniałym mentalnym przygotowaniem, którzy dzięki niemu robili kariery.
Lewandowski ma dość trenera Bayernu? Odważna teoria niemieckiej prasy