„Super Express”: - W Polsce rozczarowanie wynikami reprezentacji w tych eliminacjach jest ogromne. W Czechach też nie ma wielkiej radości z rezultatów waszej kadry, prawda?
Werner Lička: - Po losowaniu mnóstwo było optymizmu i głosów, jaką to łatwą grupę mamy. Powtarzano, że jedyną niewiadomą jest to, czy pierwsza będzie Polska, czy Czechy. Tymczasem dziś wokół czeskiej reprezentacji jest bardzo gorąco, a zawodnicy i członkowie sztabu trenerskiego znaleźli się pod wielką presją. A ona może być jeszcze większa, jeśli okaże się, że meczem decydującym o naszym „być albo nie być” na EURO 2024 będzie spotkanie z Mołdawią (20 listopada – dop. aut.).
- Mołdawia musiałaby najpierw wygrać z Albanią!
- Patrząc na przebieg tych eliminacji i grę Mołdawian, którzy wcale nie okazali się tak słabiutkim przeciwnikiem, jak pierwotnie sądzono, ich piątkowa wygrana z Albańczykami nie będzie dla mnie niespodzianką. I wtedy rzeczywiście nasz ewentualny awans rozstrzygałby się w Pradze, niezależnie od wyniku meczu z Polakami w Warszawie.
- Wróćmy do oczekiwań czeskich fanów.
- Są bardzo wysokie. Nie chodzi wyłącznie o trzy punkty, bo to rzecz oczywista. Nam się po prostu podobała gra czeskiej reprezentacji w pierwszej połowie meczu z Polską, a wcześniej – w spotkaniach z Belgią 1:1 i z Anglią 2:1. Gra bardzo odważna, aktywna, z wysokim pressingiem. I na tym poziomie zawieszona jest poprzeczka wymagań wobec kadry.
- Ale te eliminacje pokazują, że Czesi mają wahania formy. Remisy z Mołdawią na wyjeździe czy Albanią u siebie to objaw kryzysu czy po prostu wyrównywania się poziomu piłki w Europie?
- Jaroslav Šilhavy pracuje już z reprezentacją pięć i pół roku. Miał sukcesy: awans na Euro 2020 i występ w finałach na miarę naszych możliwości, awans do najwyższej dywizji Ligi Narodów i udane w niej pierwsze mecze – ze Szwajcarią, z Hiszpanią. Było mocne przekonanie, że zespół idzie w dobrym kierunku, co pośrednio potwierdził praski mecz z Polską. A potem się niemal wszystko sypnęło; w grze pojawił się strach, brakuje przekonania do własnych umiejętności.
- Dlaczego?
- Zbyt proste byłoby powiedzenie, że sprawia to nieobecność Patrika Schicka. Owszem, on dla nas znaczy tyle, ile dla was Robert Lewandowski w ostatnich 12-14 latach. Ale w ostatnich trzech latach Schick – owszem, przecież bardzo efektowny zawodnik – zagrał może z pięć meczów w reprezentacji, a drużyna narodowa wygrywała i bez niego. Pojawiła się za to grupa stosunkowo młodych, 21-23-letnich, reprezentantów: David Jurasek, Ladislav Krejci, Martin Vitik, Adam Hlozek, wobec których jest duże oczekiwanie. A oni grywają „w kratkę”, nie zawsze tym oczekiwaniom potrafiąc sprostać.
- Przed podobnym zadaniem – czyli znalezienia następców obecnych reprezentantów – stoi teraz Michał Probierz. Tyle że zaczyna ten proces przebudowy o rok-półtora roku później, niż Szilhavy…
- Pewnie tak. Ale Probierz pracuje ledwie parę miesięcy. A nasz selekcjoner już ponad pięć lat. I właśnie dotarł chyba do krytycznego momentu swej kadencji.
- Przez dziewięć miesięcy u steru Biało-Czerwonych stał Fernando Santos, selekcjoner bez wątpienia wybitny. Czemu mu nie wyszło z Polakami?
- Ta jego przygoda z wami przypomina mi to historię naszego wybitnego trenera, Karela Brücknera. Pracował z czeską kadrą w latach 2001-2008, miał pokolenie znakomitych piłkarzy: Čecha, Šmicera, Poborskiego, Baroša Rosickiego, Nedvěda, Kollera, z którym w 2004 roku zaszedł aż do półfinału mistrzostw Europy. Po zakończeniu pracy z naszą reprezentacją objął austriacką. I po kilku miesiącach został zwolniony z pracy. Tak to bywa: nawet bardzo dobry trener, ale wnikający w nowe otoczenie, w nową kulturę, w inną mentalność, musi mieć czas na ogarnięcie tego wszystkiego. Gdyby pracował w klubie, miałby czas każdego dnia poznawać zastaną rzeczywistość i ją zmieniać według swej wizji. Ale w reprezentacji ma zwykle 2-3 treningi, w tym ten pierwszy – najczęściej w obecności ledwie kilku zawodników. I musi w tym czasie zrobić z powołanych zgrany zespół! Jeśli do tego – jako obcokrajowiec – nie zna miejscowego języka, tym trudniej mu rozwiązać jakikolwiek problem i przekazać drużynie swoją wizję.
- OK. Wróćmy do meczu w Warszawie. Czesi – mając w zanadrzu mecz z Mołdawią – będą w wyrachowany sposób czekać na to, co zrobią Polacy, czy jednak spróbują nas „zdusić” od pierwszej minuty, jak to miało miejsce w Pradze?
- Na pewno ten pierwszy scenariusz byłby bardzo złym wyborem. Zawodnicy nie mogą myśleć o spotkaniu z Mołdawią, muszą się skupić na „tu i teraz”, czyli grze z Polską. I muszą myśleć o wygranej. Pasywny sposób gry, czekanie na ruch Biało-Czerwonych – nawet w razie wygranej 1:0, do której mógłby przecież doprowadzić – z pewnością nie zostanie dobrze odebrany w Czechach. Sytuacja wokół obecnego sztabu szkoleniowego jest tak „gęsta”, a atmosfera tak negatywna, że chyba tylko dwa bardzo dobre mecze teraz w listopadzie i bardzo dobry występ w finałach EURO może przywrócić zaufanie do selekcjonera i jego zespołu.
- Ale jeśli ten awans, to trener Šilhavy dostanie szansę poprowadzenia drużyny w finałach?
- Mam nadzieję, zmiana w takim momencie byłaby bez sensu. Powinien dostać szansę sprawdzenia, czy dokonywał dobrych wyborów sposobu gry i wyborów personalnych.
- „Robert Lewandowski się przebudził” - szaleje polski internet. Czesi też dostrzegli, że w Barcelonie przełamał w niedzielę strzelecką niemoc?
- Czesi oczywiście wiedzą, co „Lewy” zrobił dla polskiej piłki w ostatnich kilkunastu latach. Zresztą jak się na to patrzy, to człowiek ma ochotę powiedzieć „FC Lewandowski” zamiast „reprezentacja Polski”. Natomiast w tym momencie, przy nowym selekcjonerze i być może nowej generacji zawodników przez niego powoływanych, stoicie przed ważnym pytaniem: kontynuować współpracę z Lewandowskim czy nie? A jeśli tak, to na jakich warunkach i z jakimi oczekiwaniami wobec niego? Bo liczenie na to, że jeszcze przez cztery-pięć lat Robert będzie rok w rok zdobywać pięćdziesiąt bramek, z czego dziesięć dla reprezentacji, to nadmierny optymizm. Obie strony – selekcjoner i sam zawodnik – powinny siąść i o nowej roli Lewandowskiego porozmawiać.
- Nowej, czyli jakiej?
- Takiej, w której nie będzie się już od niego wymagać dziesięciu-dwunastu goli dla kadry w ciągu roku, ale raczej pięciu-sześciu. Będzie się za to oczekiwać, by był wzorem, drogowskazem dla nowych zawodników. I to pewnie jeszcze tylko przez rok-dwa
- Miał pan okazję przyjrzeć się powołaniom Michała Probierza?
- Nie. Ale dla mnie to oczywiste, że jeśli w ciągu ostatnich dwóch lat jest już czwartym selekcjonerem waszej reprezentacji, to przyszedł z konkretnym zadaniem, wizją i sposobem funkcjonowania. I wie najlepiej, którzy z zawodników do tej koncepcji mu pasują. Bo dziś selekcja polega nie na wybraniu 18-20 najlepszych graczy, po dwóch na każdą pozycję. Dziś zaczyna się od drugiej strony. Masz – jako selekcjoner – koncepcję gry: jak piłkę odbierać, jak ją rozgrywać? To musisz do tego dobrać odpowiednich aktorów.
- I niekoniecznie muszą to być największe gwiazdy?
- O właśnie! To tak jak w filmie: trener – czyli scenarzysta i reżyser – musi sobie dobrać aktorów zdolnych zagrać jego wizję danej sceny. Zagrać skutecznie i efektownie, jak sobie wymyślił.
- Na razie ten film, niestety, dość nieostry i raczej czarno-biały, niż kolorowy.
- Jednym z warunków polskich sukcesów na boisku zawsze była duma, emocje i determinacja. A teraz Polska chciała stawiać na kreatywność: fajnych zawodników, fajnie grających piłką i będących gwiazdami w swoich klubach. Tylko jak tym gwiazdom potem przychodzi zagrać na błocie, z walczącym o każdy metr boiska rywalem, to nagle nie ma zespołu. Dziś piłka opiera się na inteligencji, szybkości podejmowania decyzji i podporządkowaniu własnych umiejętności technicznych interesowi drużyny. Czasem zatem lepiej złożyć ekipę z piłkarzy może przeciętnych, ale potrafiących to zrobić.
- I to jest zadanie stojące przed Michałem Probierzem?
- Pierwsze i jedyne!
- No i już bardzo konkretnie: jaki wynik w piątek?
- Nie wiem, jaki będzie wynik. Życzyłbym sobie wygranej Czechów 3:2 po ładnym meczu. I niech te dwie bramki dla was strzeli Robert Lewandowski.
- No to my będziemy musieli wygrać baraże, żeby awansować na EURO.
- No to wygracie. I potem, w czerwcu 2024, zagramy rewanż Polska – Czechy w półfinale turnieju w Niemczech! Fajny scenariusz?