W czwartek ministerstwo sportu poprosiło Bońka o tłumaczenia po tym jak Radosław Majdan i Cezary Kucharski donieśli na niego do Witolda Bańki, zarzucając mu, że nie mieszka w Polsce (to warunek konieczny do kandydowania) i że reklamuje nielegalnych w Polsce bukmacherów.
- W sumie to powinienem po prostu przekleić tekst i wysłać do ministerstwa to, co wyjaśniałem przed poprzednimi wyborami, bo to stara sprawa. Ale oczywiście PZPN odpowie na pismo. Z ministrem Bańką mam doskonałe relacje, wiem, że oni po prostu muszą na donosy reagować, takie są procedury. Z mojej strony sprawa jest czysta. Od 60 lat jestem zameldowany w Bydgoszczy, mam tam mieszkanie i rodziców, więc nie ma problemu. A co do bukmacherki, to nie jestem ani właścicielem, ani akcjonariuszem żadnej z takich firm, a umowę wizerunkową podpisałem jeszcze wtedy, gdy w Polsce ci bukmacherzy byli uznawani za legalnych. Generalnie obecna ustawa jest do zmiany, ale to sprawa rządu. Natomiast moim zdaniem jej liberalizacja polskiemu sportowi by pomogła – mówi prezes, który odrzuca też zarzuty o tym, że nie zapłacił podatku od 1,1 miliona euro, przelanego na jego szwajcarskie konto przy okazji sprzedaży przez niego Widzewa.
– To sprawa sprzed wielu lat, a wychodzi teraz? To śmieszne i obłudne. Oświadczam, że wszystko zostało zrobione zgodnie z poszanowaniem prawa – zapewnia Boniek, który 28 października w walce o fotel prezesa zmierzy się z Józefem Wojciechowskim.
- Ostatni raz widzieliśmy się kilka lat temu, zagraliśmy w tenisa, bo podobno prezes nieźle gra. Skończyło się 6:0, 6:1 dla mnie i pan Józef trochę się zdenerwował. Teraz znów się zmierzymy i głęboko wierzę, że to ja wygram wybory. Nie chcę go atakować, myślę, że, gdyby wygrał, największym problemem dla polskiej piłki nie byłby on sam, ale ludzie, którzy pracują w jego „ściółce”. Ja się ich donosów nie boję, myślę, że bardziej zaszkodzą im, bo mnie na pewno nie. Zaręczam, że jeśli zostanę wybrany na drugą kadencję, to będę prawomocnym prezesem.