Ruben Limardo - olimpijczyk wozi jedzenie

i

Autor: AP Ruben Limardo - olimpijczyk wozi jedzenie

Nowa rola mistrza olimpijskiego z Londynu. Zdobywał medale, teraz rozwozi jedzenie

2020-11-13 17:00

Od lat jest związany z naszym krajem. Przed ośmioma laty w Londynie wywalczył mistrzostwo olimpijskie w szpadzie. Później dwukrotnie był wicemistrzem świata (Budapeszt 2013, Wuxi 2018). Teraz utytułowany szermierz Ruben Limardo (35 l.) ma przed sobą kolejne wyzwanie. Marzy o złocie w Tokio. Jednak pandemia koronawirusa także i jemu dała się we znaki, ale Wenezuelczyk nie zamierzał bezczynnie siedzieć. Na życie zarabia rozwożąc w Łodzi jedzenie.

„Super Express”: - Ostatnio poinformowałeś na Instagramie o nowym zajęciu. Pracujesz w Łodzi jako dostawca jedzenia. Dlaczego zdecydowałeś się na taki krok?

Ruben Limardo: - W tym roku przez pandemię koronawirusa nie startowałem w żadnych zawodach. Sponsor mówił, że coś się ruszy dopiero od stycznia. Mam na utrzymaniu rodzinę. Już dawno myślałem o podjęciu pracy. Dla mnie to nie stanowi problemu, bo jestem do niej przyzwyczajony. Gdy byłem dzieckiem, to w wieku 11-12 lat, pomagałem rodzicom w sklepie w Wenezueli. Rozwożeniem jedzenia zajmuje się od pięciu tygodni.

- Czy mogłeś podjąć inną pracę?

- Ta jest dla mnie idealna. To najlepsze rozwiązanie, bo sam sobie wybieram godziny, które mi odpowiadają. W innej miałbym je narzucone z góry. Najważniejsze, że praca nie przeszkadza mi w treningach.

- To jak wygląda twój dzień?

- Rano odwożę córkę do przedszkola, a później jadę na trening do KS Szpada Łódź, który założyliśmy przed dwoma laty. Trenuje mnie wujek Ruperto Gascon. To dzięki niemu przyjechałem do Polski. Ćwiczymy od 9 do 13. Potem chwila odpoczynku i od 14 wsiadam na rower i jestem na ulicy rozwożąc jedzenie do klientów. Sam decyduję do której będę pracował. We wtorek i czwartek dochodzi mi kurs języka angielskiego na który uczęszczam od dwóch lat.

Radwańska w KŁOPOTOLIWEJ sytuacji po pytaniu o Świątek. Wymijająca odpowiedź

- Ile kursów wykonujesz w ciągu dnia?

- Średnio realizuję dziesięć zamówień. W Święto Niepodległości zrobiłem ich 11. Chciałem 12, ale ten ostatni był daleko i późno wróciłbym do domu. W tej sytuacji odpuściłem. Na przykład mój brat robi ich ok. 15. Przejeżdżam na rowerze ok. 50-60 km. To dodatkowy trening. Jako sportowiec jestem silny, sprawny, więc na nic nie narzekam. Pracuję codziennie. Jeśli wykonam w tygodniu 60 zamówień to jest cudownie (śmiech). W nagrodę mogę sobie zrobić wolne w niedzielę i spędzić czas z rodziną.

- Najbliżsi są z tobą?

- Ostatnio sprowadziłem żonę i dzieci do Polski. To dużo kosztowało. Mam 5-letnią córkę i 10-cio miesięcznego syna. Wyobraź sobie, że po raz pierwszy zobaczyłem go przed miesiącem! Chciałem pojechać do Wenezueli w marcu, ale wybuchła pandemia koronawirusa i loty zostały odwołane. Jestem zadowolony, że mam najbliższych przy sobie. Na odległość trudno być rodziną. Dobrze więc, że jesteśmy już razem.

- Czy ktoś z klientów rozpoznał, że jedzenie przywozi mu mistrz olimpijski?

- Nie, raczej ludzie nie kojarzą mnie. Poza tym cały czas chodzę w czapce i maseczce, więc mało mnie widać (śmiech). Przywitam się, zostawiam zamówienie i życzę smacznego. Jest sympatycznie. Lubię roznosić ludziom jedzenie. W ogóle powiem ci, że teraz dużo ludzi zainteresowało się tą pracą.

Tyson Fury chciał się ZABIĆ. Wybrał POTWORNE rozwiązanie na SAMOBÓJSTWO

- Wcześniej także musiałeś pracować?

- Nie było takiej potrzeby. Zarabiałem podczas zawodów. Od 2013 roku miałem sponsora, który m.in. opłacał sprzęt, wspierał i bardzo dużo mi pomagał. Dzięki niemu przez tyle czasu mogłem żyć w Polsce bez problemu. Jednak pandemia uderzyła we wszystkich. Tak jak mówiłem od stycznia powinno się coś zmienić.

- Jakie masz marzenia przed startem w IO w Tokio?

- W głowie mam jeden cel: zdobyć drugi złoty medal. Chciałem po niego sięgnąć już w Rio de Janeiro, ale się nie udało. Bardzo to przeżywałem, bolało mnie, że nie wyszło. Ale wtedy miałem trochę urazów, a mimo to i tak walczyłem! Dlatego teraz nie poddaję się, trenuję, aby znów móc cieszyć się złotym medalem. Zobaczymy czy dam radę.

- Na czym opierasz swoje nadzieje?

- Teraz chyba jestem na 9 lub 10 miejscu w międzynarodowym rankingu. W 2012 roku w tym zestawieniu zajmowałem 11. miejsce, a mimo to w Londynie wygrałem. To pokazuje, że wszystko jest możliwe. Jestem osobą, która nie patrzy wstecz, lecz myśli o przyszłości. Sukces w Londynie w 2012 roku to było coś wspaniałego, ale to już historia. W Tokio chcę zapisać kolejny piękny rozdział.

KOSZMAR skoczków zaczyna się realizować. Pierwszy BOLESNY CIOS dla Stocha i spółki

- Przyszłość wiążesz z Polską?

- Tak. Pierwszy raz przyjechałem tutaj w 1999 roku, a na stałe mieszkam od 2003 roku. Wiele się tutaj zmieniło przez te lata. Polska jest otwarta dla cudzoziemców. Uczyłem się polskiego, próbowałem studiować administrację czy psychologię, ale to było dla mnie trudne. Przed sześcioma laty ukończyłem AWF. W przyszłości chciałbym pracować jako trener szermierki czy menedżer sportu. Chcemy rozwijać szermierkę w Łodzi. Jako mistrz olimpijski miałem kilka spotkań z dziećmi w szkołach podstawowych. Opowiadałem o szermierce, pokazywałem medal z Londynu, a później prowadziłem zajęcia. Były też wspólne zdjęcia. Choć dzieciaki bardziej ucieszyłyby się ze zdjęcia z Robertem Lewandowskim (śmiech).

- Wymieniłeś najlepszego polskiego piłkarza. Interesujesz się futbolem?

- Oczywiście. Przeglądam portale, kibicuję Barcelonie. Moi bracia są za Realem Madryt, więc wyobraź sobie co się dzieje jak jest Gran Derbi (śmiech). Lubię też Juventus Turyn i Bayern Monachium z Lewandowskim.

- To prawda, że przepadasz za polską kuchnią?

- Przyznam, że od początku polskie jedzenie mi się spodobało. Polubiłem bigos, pierogi, żurek czy pączki. Pochodzę z Wenezueli, ale jestem już taki pół na pół. Ostatnio zostałem ojcem chrzestnym dziecka mojego przyjaciela.

Adam Małysz dostał NOWĄ FUCHĘ. Od niego wszystko zależy, musi chronić innych. Co za odpowiedzialność!

Najnowsze