„Super Express”: – Ile razy obejrzał pan powtórkę meczu z Amerykanami z półfinału w Paryżu?
Nikola Grbić: – Ani razu. To wciąż wyzwala we mnie za dużo stresu. Oglądałem tylko finał i ćwierćfinał, ten drugi jeszcze w Paryżu, przygotowując się do kolejnych spotkań. Co do meczu z Amerykanami, to sądzę, iż posiadanie takiego doświadczenia jest dla nas również bardzo ważne na przyszłość. Kiedy następnym razem znajdziemy się w podobnej sytuacji, będziemy mieć to w sobie, tak trochę podświadomie. Zresztą to niezła lekcja także dla naszych przeciwników, którzy w półfinale mogli pomyśleć, że Polacy mają z dziewięć „żyć”, zmieniają wielu graczy i nie chcą przegrać. Przeciwnie, grają coraz lepiej. Nie chodzi tylko o samą jakość siatkówki, ale także o twoją wiarę, cierpliwe czekanie na swój moment, bez utraty skupienia, koncentracji, z pełnym przekonaniem, że ostatecznie zwyciężysz.
Ukochana Tomasza Fornala wypaliła o transferze gwiazdora Jastrzębskiego Węgla. Jasny komunikat
– To jak będzie z tym półfinałem? W ogóle go pan sobie nie odtworzy?
– Nie, oczywiście, że obejrzę. Jak już pozałatwiamy sprawy związane z reorganizacją sztabu, przygotowaniem nowego sezonu i logistyką, to znajdę na to czas i ochotę. W końcu to był może najdziwniejszy mecz, w jakim kiedykolwiek brałem udział. W każdym razie na pewno w roli trenera, bo jako siatkarz miałem podobne przeżycia i powroty znad przepaści, jak choćby w Katowicach w 2000 roku ze stanu 17:23 z Polakami...
– W 2024 roku coś pana zdecydowanie zaskoczyło w trakcie pracy z drużyną?
– Cały sezon był bardzo szczególny, był najkrótszym, jaki mieliśmy i najbardziej intensywnym, pełnym presji, stresu i wielu rzeczy, które kręciły się wokół naszego udziału w igrzyskach w Paryżu. Wszystko było robione i zorganizowane w tym jednym celu. Już samo to w sobie było wyjątkowe. I bardzo trudne. To był mój pierwszy raz w roli trenera, chociaż byłem wcześniej cztery razy na igrzyskach olimpijskich. Musiałem zadbać o organizację, drużynę, sztab, było to w wielu aspektach bardzo, bardzo szczególne, ale to była kwestia dostosowania się do sytuacji. Niespodzianki zawsze mogą się pojawić, ale ja to traktowałem jako wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć. Jak pojawiał się jakiś problem, to szukaliśmy rozwiązań. Jeśli możesz zmienić jakieś małe rzeczy, to OK, a jeśli nie możesz, po prostu się do tego dostosowujesz, akceptujesz i idziesz dalej. Długo już siedzę w siatkówce i naprawdę nie ma zbyt wielu rzeczy, których bym już kiedyś nie przeżył albo o nich nie słyszał, więc niełatwo mnie zaskoczyć.
– Gładka porażka z Francją w finale igrzysk nie była mimo wszystko zaskakująca?
– Francja była jednym z faworytów, podobnie jak z siedem innych drużyn. To nie było tak jak 20-30 lat temu, kiedy najpierw rządzili Włosi i Holendrzy, potem doszły Rosja, Brazylia i były faworytami. Teraz, biorąc pod uwagę jakość, jaką ma wiele zespołów, klasowych trenerów, warunki do pracy, utalentowanych graczy, poziom jest naprawdę bardzo wyrównany. I trudno było przewidzieć z góry, która drużyna dotrze do finału lub wygra. Francja wykonała świetną robotę, szczególnie w dwóch ostatnich meczach. Mieli za sobą trudny ćwierćfinał, a one czasami potrafią cię wzmocnić, uczynić twardszym na resztę turnieju, mogą cię przygotować na to, co nadchodzi. Jak powtarzałem wiele razy, jedynym żalem, jaki mam w związku z finałami, jest to, że nie mogłem dysponować kompletem zdrowych zawodników. Nie mówię, że wtedy byśmy wygrali z Francją, ale myślę, że to byłby inny mecz. Największe zwycięstwo przyszło w półfinale, kiedy dokonaliśmy cudu z USA, także mając kontuzjowanych graczy. Jeśli z drużyny francuskiej usuwasz Brizarda, Grebennikowa i Chinenyeze'a, to też zrobiłby się inny zespół. To nie jest wymówka, ale po prostu te urazy to jedyna rzecz, której naprawdę żałuję.
Duża zmiana w siatkarskich reprezentacjach Polski. Tak będzie wyglądać kadra w sezonie 2025
– Po półfinale można było pomyśleć, że skoro przebrnęliście przez taki horror, to nic was nie złamie i nikt was nie pokona.
– Rzecz w tym, że tego typu mecz zabiera tak dużo emocjonalnej i fizycznej energii, że następnego dnia nie wiesz jak się nazywasz. Ja na przykład byłem nazajutrz kompletnie pusty, czułem się jak zombie. Mecz z Amerykanami wyssał z nas całą moc. Wszyscy byliśmy wyczerpani. Oczywiście, to było o wiele bardziej wyjątkowe zwycięstwo niż zwykle i ono może ci dostarczyć dodatkowego prądu, ale jeśli masz trzech kontuzjowanych graczy, do tego jesteś zdruzgotany fizycznie i emocjonalnie, to jest trudne, by coś takiego powtórzyć. Nie mówię, że to niemożliwe, ale jesteśmy tylko ludźmi. Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, to byłaby świetna historia do odegrania w filmie, ale w prawdziwym życiu jest naprawdę skomplikowana. Szczerze mówiąc, jestem w stu procentach pewien, że gdybyśmy przegrali z USA, wrócilibyśmy do Polski bez medalu. Wygrana była bardziej cudem niż czymkolwiek innym. To, co zrobiliśmy, było czymś tak niezwykłym, że trzeba było znacznie więcej czasu niż normalnie, by się z tego otrząsnąć, zregenerować i naładować baterie, żeby móc znowu grać na sto procent.
– Przez trzy lata przyzwyczaił się pan do komentarzy ludzi z zewnątrz przy każdych powołaniach. Te olimpijskie były chyba najtrudniejsze i wywołały sporo ocen, także negatywnych. Jak pan je odbiera?
– Nie wiem nawet gdzie i kto na jakich portalach, stronach, czy podcastach zabierał głos. Nie szukam komentarzy, nie zajmuję się nimi. Każdy ma teraz prawo do swojej opinii. A ja mogę stwierdzić, że one mnie nie interesują. To również moje prawo. Każdy może powiedzieć, co jego zdaniem powinniśmy lub czego nie powinniśmy zrobić, i to jest OK. Ale to wyłącznie moja odpowiedzialność. Jeśli wrócimy z turnieju bez walki lub bez wyniku, nawet nie zbliżając się do poziomu, na jakim możemy grać, wtedy możemy o tym rozmawiać. Wiem, że nie brak fanów czy ekspertów, którzy widzieliby Bołądzia zamiast Kaczmarka, czy Bednorza zamiast Śliwki. Ile razy słyszałem narzekania, że po co jedzie ten Łomacz, który nie blokuje, nie serwuje, nie broni, nie jest tym, nie jest tamtym, i tak dalej. A potem Greg praktycznie wygrywa nam mecz z USA. I co? Może powinienem wyjść i powiedzieć, że dedykuję to zwycięstwo wszystkim, którzy hejtowali Grzegorza? Powtórzę: nie obchodzą mnie opinie ludzi, którzy nie przebywają stale z drużyną, ponieważ nie trenują i nie żyją z nami każdego dnia. A ja obserwuję siatkarzy na co dzień, rozmawiam z nimi, widzę, jak wchodzą ze sobą w interakcje. Przechodzimy razem przez tak wiele sytuacji, że mogę dzięki temu zrozumieć, kto i jak bardzo może pomóc oraz w jaki sposób. Staram się wykonać najlepszą pracę dla graczy, dla federacji, z którą mam kontrakt i to wszystko. Gdyby doszło kiedyś do tego, że się całkowicie zatrzymamy w rozwoju lub nie będziemy sobie radzić tak jak oczekuje związek, to prawdopodobnie nie będę już trenerem, wezmą kogoś innego.
Tomasz Fornal drugim siatkarzem świata w 2024 roku! Sporo polskich akcentów w gronie gwiazd
– Tomasz Fornal wyrósł w 2024 roku na zawodnika wyjściowego składu, a poprzednio pełnił jedynie rolę ważnego zmiennika. W którym momencie uznał pan, że zasłużył na awans do szóstki?
– To nie było tak, że w pewnej chwili pomyślałem: „Aha, to teraz”. Nie było jednego meczu, który zmienił wszystko, to było wiele małych sytuacji, które się wydarzyły, począwszy od gry w Lidze Narodów i bycia gotowym za każdym razem, kiedy musiał wchodzić. A grał naprawdę dobrze. A potem, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze dojrzałość zawodnika, gdy rozwija się jako osoba, pojawia się na boisku i po pierwsze, daje pewien spokój, a po drugie, zaczyna grać na wysokim poziomie. Demonstruje rodzaj pewności siebie i jakość, które stale potwierdza. Szczerze mówiąc, wybór szóstkowych graczy jest trudny spośród tylu dobrych kandydatów, ale myślę, że Tomek na to zasłużył, ponieważ prezentuje świetną grę we wszystkich elementach, od ataku, blokowania, serwowania, po przyjęcie i obronę. Jest wybitnie wszechstronny i moim zdaniem to w tej chwili jedna z najlepszych „czwórek” na świecie.
– Myśli pan czasem, że powrót do trenowania w klubie mógłby być korzystny z zawodowego punktu widzenia?
– Zgadzam się, że praca w klubie utrzymuje w pewnym stałym reżimie i nie jest tak, że kompletnie o tym nie myślę, ale na razie mocno mnie jednak pochłania praca z polską kadrą. Jej naprawdę jest sporo także między sezonami, myślę o stronie logistycznej, organizacyjnej. Dużo z tego jest na mojej głowie, niezależnie od tego, czy byłbym w klubie, czy nie. Z drugiej strony, ostatnio to był dla mnie świetny okres, kiedy mogłem poświęcić więcej czasu sobie i swojej rodzinie. A ponieważ jestem ambitny, chciałbym pracować w drużynie, która ma duże cele, szanse na zdobywanie ważnych trofeów. W tym kontekście, jedynymi ligami o których mógłbym myśleć, byłyby turecka i japońska. W Polsce nie pozwala mi na pracę kontrakt z PZPS, a we Włoszech nakładają opłatę w wysokości 100 000 euro, jeśli trener klubowy pracuje jednocześnie z reprezentacją. O Rosji nawet nie wspomnę, bo to niemożliwe.
Rozbierana sesja polskiej siatkarki rozgrzała całą Polskę
– Jakoś nie wierzę, że nie dostaje pan ofert z klubów.
– Naprawdę nie. A nie, przepraszam, były telefony z Polski w zeszłym roku, ale wtedy orientowali się, że to niemożliwe z przyczyn proceduralnych. Z Włoch nie dzwonią ze względu na wspomnianą opłatę, w Japonii z kolei chyba nie chcą mieć w roli klubowego szkoleniowca nikogo, kto prowadzi jednocześnie jakąś kadrę. Sądzę, że tych kontaktów było mniej, bo ja wyraźnie podkreślałem, że interesuje mnie przede wszystkim praca z reprezentacją Polski i nie szukam aktywnie opcji klubowych.
– Jak opisałby pan swoje relacje z zawodnikami reprezentacji? Jest pan dla nich partnerem, starszym kolegą z boiska czy surowym szefem?
– Cóż, nie jesteśmy kolegami. Kolega to ktoś, kto pracuje na tym samym poziomie co ty, wykonuje mniej więcej tę samą pracę. Nie wykonujemy tej samej pracy. Nie mamy tych samych obowiązków. Nie mogę też być dla nich przyjacielem. Chodzi mi o to, że musi istnieć wzajemny szacunek i jestem z tego dumny, że w tym sensie naprawdę mamy świetne relacje. Wiem, że nie byłoby dla mnie dobrze, gdybym był zbyt blisko nich, ponieważ wtedy mogłoby to stworzyć niekomfortowe sytuacje. Nie można być blisko z 25 lub 30 zawodnikami. Układ, w którym jest pewien dystans między nami, uważam za najzdrowszy, tak musi być. Ponieważ ostatecznie to ja decyduję, co i jak zrobimy, a potem oczywiście słucham ich propozycji, ich potrzeb i tak dalej, i jeśli są one tożsame z moim programem i można je wdrożyć, to dlaczego nie? Muszę zorganizować rzeczy w sposób, który uważam za najbardziej efektywny, ponieważ, z całym szacunkiem, gracze zazwyczaj myślą o sobie i swoich potrzebach. Nie są zbyt zainteresowani tym, czego potrzebuje grupa. Jeden powie „ja muszę pojechać na ten ślub”, drugi „ja potrzebuję czasu na odpoczynek”. I mam te trzydzieści razy „ja”, co powoduje, że gdybym chciał spełnić prośby wszystkich, chybabym zwariował. A do tego stracił autorytet. Każdy z nas musi pozostać w swojej roli. Jeślibym nie wymagał pewnych rzeczy, uginał się, gdy ktoś mówi, że coś jest dla niego za trudne, czy mu się coś nie podoba, to kto potem brałby za to odpowiedzialność w przypadku niepowodzeń? Biorę ją ja, a to oznacza, że niektóre z moich wyborów lub decyzji nie spotkają się z wielkim entuzjazmem. I niech tak będzie, ponieważ robię to dla dobra zespołu i dla dobra grupy, a nie pojedynczego zawodnika. Do tej pory nigdy nie miałem z tym żadnego problemu i mam nadzieję, że będzie tak dalej.
Kamil Semeniuk po przegranym finale: Doceńmy to co wisi na naszych szyjach, bo to coś wielkiego!
– Pewna granica między wami musiała zostać wyraźnie przez pana określona, czy siatkarze sami ją wyczuwają?
– Traktuję ich jak profesjonalistów, wszyscy są wystarczająco dojrzali i doskonale rozumieją swoją rolę oraz zakres odpowiedzialności. Jesteśmy razem i próbujemy zorganizować wszystko w sposób, który będzie pasował każdemu. Nigdy nie miałem potrzeby jasnego nakreślania granic między nami. To przychodzi naturalnie. Ja nie wpycham się do ich świata, w ich relacje, w ich decyzje, ponieważ znam swoje miejsce, wiem, co mnie dotyczy i co ich dotyczy.
Bartosz Kurek miał łzy w oczach, gdy to mówił. Nasz kapitan zabrał głos po finale olimpijskim
– No ale jakiś luz się czasem chyba pojawia? Robią sobie z pana żarty czy się boją?
– Ze mnie nie, ale ze mną mogą pożartować. To kwestia wzajemnego szacunku. Jeśli poluzujesz za bardzo, w sensie, że pozwolisz na dowolne komentowanie lub żartowanie o tobie lub o czymś wokół ciebie, to ja odbierałbym to tak, że pojawia się takie małe pęknięcie. I potem ta szczelina będzie rosła, a granica tych relacji przesunie się w niewłaściwą stronę. To prosta droga do utraty autorytetu i szacunku. Podkreślam jednak, że nie chodzi mi o jakąś dyktaturę czy stuprocentową kontrolę. Żaden trener nie wie wszystkiego. Ważne jest wzajemne zaufanie.
– W 2025 roku odbędą się mistrzostwa świata, po raz pierwszy rozgrywane w cyklu dwuletnim. Nie stracą przez to na prestiżu?
– Oczywiście, to dlatego igrzyska olimpijskie są tak prestiżowe, ponieważ odbywają się co cztery lata. Ja tę zmianę rozumiem tak, że siatkówkę próbuje się mocniej sprzedawać, sprawić, by więcej osób ją oglądało, by przez telewizję dotarła w wiele nowych miejsc. Druga strona medalu jest taka, że teraz będzie więcej okazji, by zdobyć złoto mundialu. Choć nas o zdanie nikt nie pytał, po prostu przyszedł jakiś mail i tyle. Ja chyba nawet dowiedziałem się o tej zmianie od dziennikarzy.
– Już dziś myśli pan o igrzyskach 2028, czy na to jeszcze za wcześnie?
– Najważniejsze jest praktyczne przygotowanie drużyny do następnych igrzysk olimpijskich i już myślę o tym, którzy zawodnicy powinni kontynuować, a którzy nie, ale nie jest też tak, że mam z tego powodu nieprzespane noce. Po prostu zastanawiam się pomału co zrobić, by za cztery lata było jeszcze lepiej niż ostatnio. Mamy o rok więcej czasu na przygotowania niż do ostatnich igrzysk. Muszę znaleźć równowagę między wymaganiem i przygotowywaniem graczy do igrzysk a utrzymaniem ich w zdrowiu, bez przetrenowania i zbyt intensywnego grania.
– Większa zmiana pokoleniowa będzie nieodzowna? Niektórzy z obecnych kadrowiczów w 2028 roku będą się zbliżać do czterdziestki albo nawet ją przekroczą.
– Nie sądzę, by doszło do dużej zmiany pokoleniowej. Czasami może się zdarzyć, że niektórzy bardziej doświadczeni gracze, niekoniecznie starzy, mogą mieć jakieś problemy fizyczne i nie dadzą rady kontynuować pracy. Jest tak wiele rzeczy, które mogą wpłynąć na ostateczne decyzję, że nie da się tego przewidzieć. To, co mogę zrobić, to spróbować pomyśleć, jak wytrzymają wszystkie obciążenia fizycznie i czy mają jakieś problemy, z którymi należy sobie radzić.
– Mieliśmy 40-letniego Grozera na igrzyskach w Paryżu, to może będziemy mieli 40-letniego Kurka w Los Angeles?
– Prawdę mówiąc nie wiem, bo jednak „Kuraś” miał też ostatnio problemy fizyczne, a tu chodzi o granie w reprezentacji i przez cztery lata w klubie. To jest wymagające dla organizmu. Trudno mi przecież zadeklarować, że odpocznie sobie od kadry, a potem po prostu zabiorę go do Los Angeles. Nie sądzę, by to było w porządku wobec reszty chłopaków. Wiele rzeczy wchodzi tutaj w grę i nawet jeśli pewne pomysły mogły mi już zakiełkować, to z drugiej strony na pewno będę jeszcze musiał się liczyć z tym, że niektóre rzeczy będą korygowane w trakcie kolejnych sezonów.
– Statystyki kadry z panem w roli trenera reprezentacji Polski pokazują, że w ciągu trzech sezonów wygraliście 85 procent oficjalnych meczów, dokładnie 63 z 74.
– Nawet nie wiedziałem, nie zagłębiam się w takie cyferki, ale miło to słyszeć.
– Spytam więc trochę przekornie: czy w ciągu tych trzech lat w polskimi siatkarzami zdarzyło się coś, co pan uważa za porażkę, błąd, coś, co pana zdaniem nie udało się wam?
– Zazwyczaj jestem bardzo skupiony nie na błędach czy porażkach, bardziej na rzeczach, które moglibyśmy poprawić, nad czym trzeba trochę bardziej popracować, by grać lepiej. Z sześciu dużych turniejów międzynarodowych przez trzy lata za każdym razem przywoziliśmy medal. I zagraliśmy w czterech finałach. Nie wypatrywałbym więc na siłę negatywów, bo to trochę jak szukanie igły w stogu siana. Wolałbym skupić się na pozytywnych rzeczach i na tych elementach, które jesteśmy w stanie wykonywać lepiej. Nie powiedziałbym, byśmy zaliczyli jakieś bardziej dotkliwe porażki, choć oczywiście jest zawsze także spory walor edukacyjny, jakieś drobne rzeczy, które bym zmienił, może trochę zmodyfikował, ale kiedy wyniki są, jakie są, to mamy z czego być zadowoleni.