- Ma pani już cztery olimpijskie medale, ale po raz pierwszy udało się wywalczyć podium w czwórce.
Karolina Naja: Tak i najbardziej się cieszę z tego, że zdobywając ten brązowy medal, udało się wprowadzić do grona polskich medalistek kolejne nazwiska. Dziewczyny, które ze mną w tej czwórce płynęły, debiutowały w igrzyskach i super, że udało im się od razu zdobyć medal. Mam nadzieje, że pójdą za ciosem.
- Wasz trener Tomasz Kryk analizując ten wyścig, powiedział, że troszkę spóźniłyście start, a potem Karolina narzuciła takie tempo, że bał się, jak reszta dziewczyn to wytrzyma.
- Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że start był dobry, ale muszę obejrzeć spokojnie powtórkę i go przeanalizować. Dużo się działo, wiatr się cały czas zmieniał. Zaczął padać deszcz, a potem się uspokoiło. Okulary nam parowały, więc nie były to komfortowe warunki, ale rywalki w finale miały takie same.
- Jaki się pani czuje jako najbardziej utytułowana polska kajakarką w historii?
- Kiedyś ktoś liczył mi te medale, ale dla mnie bardziej liczy się historia, jaką tworzymy z drużyną, niż sama liczba medali, które wywalczyłam. Jestem szczęśliwa, że mogłam tu z dziewczynami stanąć dwa razy na podium. I tylko na tym się koncentruję. A te indywidualne rankingi kompletnie mnie nie interesują.
- Za trzy lata igrzyska w Paryżu. Podejmie pani znowu wyzwanie?
- Nie wiem jeszcze. Przyjdzie czas, żeby się nad tym spokojnie zastanowić.
- Koleżanki nazywają panią swoją mamuśką i mówią, że są dla pani jak córeczki. Czy te dzieci są na tyle odchowane, że można je puścić same w świat?
- Te dzieci się same odchowały za pomocą całej reprezentacji a przede wszystkim sztabu szkoleniowego. Bierzemy przykład z najlepszych, żeby później w najważniejszych momentach wystrzelić jak rakiety. Polskie rakiety.
- Mówiła pani, że pani synek wymarzył sobie dwa medale. I spełniła pani to marzenie.
- To prawda. Miecio ma 3,5 roku i kiedy wyjeżdżałam i się z nim żegnałam, to powiedział "dwa". Odpowiedziałam mu: „Tak, wrócę z dwoma medalami!”. No i tak się stało (śmiech).
- Podobno budowa tej drużyny była ciężka. Który moment był najtrudniejszy?
- Były ciężkie momenty, bo nasza kadra jest silna i nie składa się tylko z pięciu nazwisk, które widać było tutaj na igrzyskach. Łącznie na zgrupowania wyjeżdża szesnaście dziewczyn, bo kadra młodzieżowa połączona jest z kadrą seniorską. I walczymy ze sobą indywidualnie, żeby ustalić hierarchię, która decyduje, kto może pojechać na igrzyska. W tym roku walka trwała długo, do samego końca. Miała być tutaj z nami Katarzyna Kołodziejczyk, ale poszła na rower i dziewczynka wjechała jej pod koła, a Kasia złamała rękę. Wykluczyło ją to na jakiś czas z treningów, a później, wiedząc, że kadra ma wielki potencjał, trzeba było podjąć trudne decyzje. Do czwórki zamiast Kasi wsiadła Justyna Iskrzycka. Było dużo płaczu, ale trzeba było wstać i budować to od nowa.
Tokio, Michał Chojecki