Marcin Lewandowski pobiegnie w półfinale biegu na 1500 m. Powalczy o finał mimo, że w biegu eliminacyjnym zaliczył upadek i nie wywalczył awansu. Na wysokości zadania stanęli nasi działacze. Ich protest rozpatrzono pozytywnie, przyznając, że Lewandowski upadł z winy jednego z rywali. - Nie myślałem o żadnym proteście. Nie ukończyłem tego biegu po to, żeby złożyć protest. Ukończyłem go, bo nie wyobrażam sobie, żeby na moich ostatnich igrzyskach koło nazwiska "Lewandowski" było DNF (dyskwalifikacja, red.) - zdradził po tym szalonym biegu Lewandowski. - Wziąłem tę sytuację z pokorą na klatę. Dwa dni temu odbyłem z moim bratem Tomkiem fajną rozmowę, która odmieniła całkowicie moje myślenie. Przytoczył mi historię o pasterzu, której morał był taki, że czasami dla kogoś największe szczęście może stać się przekleństwem, a dla innego największy pech może okazać się potem błogosławieństwem. Mówi się poza tym, że jak chcesz rozśmieszyć Boga, to powiedz mu o swoich planach. I tak to niestety w życiu jest - dodał filozoficznie Lewandowski.
Marcin Lewandowski po całym zamieszaniu miał mieszane uczucia. - Po tym biegu zły jestem i się cieszę. Zły jestem, bo plan był taki, żeby wejść spokojnie z pierwszej szóstki do półfinału, tym bardziej, że forma, w jakiej obecnie jestem, jest najlepsza jaką kiedykolwiek miałem. A cieszę, że bo dopisało mi szczęście. Jednak mam ten awans i zamierzam oczywiście udowodnić, że była to dobra decyzja o tym dołączeniu mnie do półfinalistów. Żegnałem się już z tymi igrzyskami, bo nie spodziewałem się żadnego protestu. Działacze zrobili swoje i dzięki temu jestem w półfinale - powiedział "Lewy".
Tokio, Michał Chojecki