„Super Express”: - Cała Europa patrzy na Francję – można powiedzieć w kontekście wyborczej niedzieli i futbolowego poniedziałku. Zgodzi się pan?
Joachim Marx: - Patrzy, faktycznie; bo ważne były te wczorajsze wybory. Ludzie są zaniepokojeni; wojna, imigranci. Wiele słyszałem słów w minionych dniach: nie ma poprawy od dłuższego czasu, to trzeba dać szansę innym porządzić… A jeszcze dzięki debacie Trumpa i Bidena trochę nam się Amerykanie do nich wtrącali.
- Piłkarze na EURO też podnoszą ciśnienie Francuzom...
- Oczywiście. Kibice są zawiedzeni; nie tylko wynikami, ale i stylem gry.
- To nie jest gra na miarę wicemistrzów świata?
- Oczywiście, że nie. Największy kłopot mamy z Antoinem Griezmannem. Jest kompletnie bez formy. Wie pan, niektórzy się śmiali, kiedy przedstawiano go czasem jako Supermana, dzięki któremu Francja wygrywa kolejne mecze. A tymczasem okazuje się, że kiedy jest bez formy, rzeczywiście mamy kłopot ze zwyciężaniem.
- Przede wszystkim ze strzelaniem bramek!
- No właśnie. Jedna samobójcza i jedna z karnego!
- Do tego złamany nos Kyliana Mbappe…
- Wiadomo, że nie pójdzie w ostre pojedynki, że nie zaryzykuje ataku na 100 procent. Sam pan pewnie widział, jak się zachował, gdy mu Robert Lewandowski po tym nosie niechcący łokciem przejechał.
- No dobra; ale przecież i pozostałej czwórki napastników Didierowi Deschampsowi zazdrości każdy selekcjoner na świecie.
- Jeśli są w dobrej dyspozycji. A niech pan spojrzy na ten turniej. Dziennikarze piszą, że jak Giroud wchodził z ławki, to zawsze coś strzelał. Ale żeby coś strzelić, żeby dojść do jakiejś sytuacji i mieć szczęście pod bramką, trzeba być w formie. A on na razie tego nie pokazuje. Dembele? W trzech meczach – jak tu pisano – zrobił jedną akcję: wywalczył rzut karny z Polską. Sprawia wrażenie zagubionego na boisku. Nawet szybkości, która do tej pory była jego atutem, tutaj nie prezentuje.
- Widzi pan jakąś szansę na przełamanie się któregoś z nich? Na pokonanie kryzysu? Może jednak Mbappe?
- On tak naprawdę od trzech miesięcy przechodzi kryzys, związany z końcem kontraktu z PSG, z odchodzeniem do Realu. „Podpisać, nie podpisać?” - psychicznie, moim zdaniem, był wykończony. A teraz jeszcze mu nas złamali! Całe szczęście, że obrona funkcjonuje dobrze!
- A były o to obawy?
- Tak, bo zawsze jako formacja prezentowała się słabiej niż ofensywa. Zastanawiano się przed turniejem bardzo mocno, kto powinien stanowić duet stoperów. Ale teraz Upamecano i Saliba złapali formę. Fantastycznie się uzupełniają i dobrze grają. Theo Hernandez świetnie biega do przodu. On zawsze się dobrze rozumiał z Mbappe, to była wielka siła. W meczu z Polakami na przykład też go często szukał podaniami. Tyle że teraz Mbappe bywa schowany za plecami obrońców.
- Nie można nie zapytać ocenę powrotu – po dwóch latach nieobecności – N’Golo Kante do kadry. Jak się panu podoba?
- Jest fantastyczny! Wypadł z reprezentacji przez kontuzje, które mu się powtarzały. Kiedy w zeszłym roku zdecydował się na wyjazd do Arabii Saudyjskiej, wielu go już skreśliło. Przecież za wiele meczów tej ligi raczej się nie ogląda… Jedynym, który w niego nieustająco wierzył, był Deschamps. I kiedy tylko okazało się, że Kante ma u Arabów świetny sezon, od razu wezwał go do kadry. A zawodnicy się ucieszyli; bo on jest bardzo lubiany przez resztę. To taka przesympatyczna maskotka drużyny, ale i fantastyczny człowiek. Nigdy nic nie mówi, zawsze w cieniu innych, ale robi doskonałą robotę na boisku.
- Narzekaniom na Francuzów trudno się dziwić, ale ich rywale w 1/8 finału, Belgowie, też na kolana nikogo nie rzucili swymi występami w grupie.
- No proszę… A tak bardzo się dziwili, że kiedy po meczu z Ukrainą zebrali się w kółeczku na środku boiska, by wysłuchać uwag trenera – swoją drogą to taki modny nowy zwyczaj, jakby nie można tego powiedzieć w szatni – zostali wygwizdani przez kibiców! „Dlaczego gwizdali?” - pytali potem w wywiadach. No wie pan, na tych mistrzostwach nawet te słabsze drużyny nie stawiają w polu karnym autobusu. Goli pada całkiem sporo, a jeśli nawet widowiska nie są wielkie piłkarsko, to przynajmniej się je przyjemnie ogląda – jak mecz Holandii z Austrią. A Belgowie zagrali na 0:0 i byli zdziwieni gwizdami…
- Będą rozzłoszczeni w meczu z Francuzami?
- Ja sobie myślę, że oni ciągle mają w głowach przegrany 0:1 półfinał mistrzostw świata w 2018. To było ich złote pokolenie – jeszcze z Edenem Hazardem – a jednak nie dało rady Francuzom. Dają sporo wywiadów na ten temat, trochę niesmacznych moim zdaniem. De Bruyne ostatnio powiedział, że się „zemszczą” na „Trójkolorowych”.
- A mają szansę, myśli pan?
- Wie pan, jak to jest w meczach z sąsiadami. Belgowie z Francuzami zagrają tak, jak myśmy kiedyś na boisku walczyli z Ruskimi. Stąd ta wojna psychologiczna, te wywiady, to straszenie. Ale my się ich nie boimy! Tyle że na Diabły przydałby się Superman w formie!
- Mówi pan „my”…
- No tak, „my”. Wie pan, jak grała Polska z Francją, to ja – facet, który ma ileś tam meczów „orzełkiem” na piersi, ale od dawna mieszka we Francji – przy żadnym wyniku nie czułbym się przegrany. Ale teraz, choć mam wielu znajomych w Belgii, zdecydowanie trzymam kciuki za Francuzami. Musimy być w ćwierćfinale. Ta ekipa musi się obudzić, choć samo to z nieba im nie spadnie. Muszą w to włożyć wielki wysiłek.
- Na „Diabły” najlepszy byłby Superman, czyli Griezmann. A jak się go nie uda obudzić i Francja odpadnie?
- To będziemy mieć futbolowe zamieszanie tak wielkie, jak to polityczne. Znów zaczną się gadki, że Deschamps już za długo już jest na stanowisku, że musi przyjść „Zizou”… To ja wolę, żeby awansowali. I żeby spokój był.