Dziś bycie gęgaczem ma zgoła inny kontekst: to krytykowanie dla klikalności, oglądalności, rozpoznawalności. Nasi piłkarze z idoli zostali zdegradowani do roli patałachów, a ich trener nagle przestał być nadzieją na lepsze jutro. Zdrowy rozsądek, umiar, panowanie nad emocjami nigdy nie były naszymi cechami narodowymi, to wiele tłumaczy. O ile kibicowski lud prosty, do którego sam się zaliczam, ma prawo tańczyć od ściany do ściany, to od ludzi na piłkarskich boiskach bywałych wymagamy więcej. Choćby od Dariusza Dziekanowskiego, któremu przypominam staropolskie "zapomniał wół, jak cielęciem był" czyli jego karierę trenerską znaczoną częściej porażkami niż sukcesami. Atak na Probierza to nie kopanie leżącego, selekcjoner stoi mocno na nogach, a na rozliczanie go przyjdzie czas po zakończeniu eliminacji do mistrzostw świata.
Obejrzałem kultową "Krzyżówkę" Mariana Hemara w brawurowej interpretacji Lucjana Kydryńskiego i natychmiast przesłałem Zbigniewowi Bońkowi do Rzymu. Celnie to skomentował: "dzisiejsze gwiazdki sceny i estrady w życiu by się tego nie nauczyły". Mam wrażenie, że dotyczy to także piłkarzy. Obecni reprezentanci w życiu nie nauczą się grać tak jak Boniek. I tu jest pies pogrzebany, nie oczekujmy od średnich - z wyjątkiem Lewandowskiego, Szczęsnego i Zielińskiego - piłkarzy, by grali jak wirtuozi boisk. Takimi są na pewno polscy siatkarze płci obojga. To oni podbili serca Polaków, to za nich będziemy ściskali kciuki w Paryżu. A piłkarzom dajmy trochę czasu by zaczęli grać przynajmniej jak Austriacy. Tylko tyle możemy dziś oczekiwać i nie jest to wina Probierza. Czepianie się jego eleganckich garniturów to aberracja. A co, miał prowadzić reprezentację dużego i dumnego kraju w przyciasnym dresie jak jeden z jego poprzedników? Smutne jest tylko to, że za czasów Kazimierza Górskiego brylowaliśmy na salonach, do których teraz nawet nas nie wpuszczono, że o brylowaniu nie wspomnę. Zostaliśmy w przedsionku, z którego grzecznie acz stanowczo nas wyproszono. Co by się nie mówiło o jakości gry reprezentacji Węgier, to o waleczności, sercu, zaangażowaniu i "umieraniu" za narodowe barwy należy pisać peany. Gdyby żył Sandor Petófi, to pewnie napisałby żarliwy poemat. Madziarom udało się to, na czym poślizgnęliśmy się my: z obcokrajowca, Włocha Marco Rossiego, uczynili prawdziwego Węgra, myślącego i czującego jak oni.
Gdy Sousa uciekał do Brazylii, gdy Santos lenił się w portugalskim domu, Rossi uczył się języka i historii kraju, w którym pracuje. Ba, zna na pamięć skład legendarnej "złotej jedenastki" z lat 50-tych. W Polsce nazwiska Grosicsa, Puskasa, Bozsika i reszty z pamięci wymieni tylko Prezydent Aleksander Kwaśniewski, redaktor Stefan Szczepłek oraz Andrzej Kuchar, były trener reprezentacji Polski w koszykówce, właściciel piłkarskiej Lechii Gdańsk, wzięty biznesmen, tata czołowego rajdowca Tomasza, prywatnie mój przyjaciel od wieków. No i ja, ale to z hungarystycznego obowiązku. Kimś takim jak na Węgrzech Rossi staje się w Polsce Nikola Grbić. Trener reprezentacji naszych siatkarzy myśli i czuje jak my wszyscy w kraju nad Wisłą, ale to słowiańska dusza, więc trochę mu łatwiej niż makaroniarzowi nad Dunajem.
EURO dopiero się rozkręca, Czytelnicy SE siłą rzeczy swe sympatie skierowali ku innym niż polska drużynom. Nie pierwszy i nie ostatni raz, takie jest sportowe życie. Na szczęście Igrzyska Olimpijskie za progiem, a nadzieje związane z występami biało-czerwonych spore. Wcześniej olimpijskie eliminacje koszykarzy z Jeremym Sochanem na czele polskiej reprezentacji. Niech wnuk moich przyjaciół Lucyny i Julka Sochanów poprowadzi nas na Paryż, niech będzie współczesnym Kościuszką.