Trybuny potężnego stadionu Signal Iduna Park wypełniły się do ostatniego miejsca. „Gramy u siebie, Polacy, gramy u siebie!” - gromko śpiewali nasi fani. Jak u siebie mógł czuć się Robert Lewandowski, który przez cztery lata grał w Borussii Dortmund i z tym miejscem wiąże go mnóstwo pozytywnych wspomnień. „Lewy” zaczął mecz z Francuzami od pierwszej minuty. Polacy, co oczywiste, przystępowali do tego meczu z pozycji chłopca do bicia. Francuzi, którzy rozpoczęli Euro 2024 na zaciągniętym hamulcu ręcznym (przed meczem z Polakami tylko jeden gol na koncie i to samobójczy) zapowiadali walkę o jak największą liczbę goli. Biało-czerwoni z kolei podkreślali, że będą próbowali pokusić się o kontrataki.
Mecz rozpoczął się dokładnie tak, jak wszyscy się spodziewali, czyli od frontalnych ataków Francuzów, niesionych gorącym dopingiem. Polacy stawiali jednak dzielny opór, kontratakowali i momentami byli równorzędnym przeciwnikiem dla wicemistrza świata. Swoją sytuację miał Robert Lewandowski, aktywny był Kacper Urbański.
Najciekawsze w tym meczu działo się jednak po przerwie. Kiedy wydawało się, że po golu Kyliana Mbappe z rzutu karnego posypią się kolejne bramki dla Francji, Polacy złapali drugi oddech. I dopięli swego! Robert Lewandowski z karnego na raty (pierwszego nie strzelił, ale była powtórka) doprowadził do remisu 1:1. W końcówce emocji nie brakowało, ale gole nie padły. Biało-czerwoni wracają do Polski z podniesionymi głowami.