Starcie derbowe w stolicy Niemiec przyniosło gigantyczne emocje. Union rozstrzygnął je na swoją korzyść dopiero w 90. minucie po bramce z rzutu karnego. Nic więc dziwnego, że również tuż po końcowym gwizdku sędziego emocje jeszcze wrzały. Sympatycy zwycięskiej ekipy byli pobudzeni na tyle mocno, że ubrani w kominiarki wyszli na murawę stadionu i chcieli ruszyć w kierunku sektora kibiców Herthy, aby dążyć do starcia. I własnie wtedy bohaterską reakcją wykazał się Gikiewicz, który nie przestraszył się zamaskowanych mężczyzn i odważnie kazał im wracać na sektor. To poskutkowało i mecz zakończył się bez skandalu.
W rozmowie z radiem "Weszło FM" Gikiewicz wrócił do sobotnich wydarzeń i zdradził, co powiedział agresorom. - Użyłem polsko-angielsko-niemieckiej wiązanki. Po niemiecku raus, po polsku wyp…, po angielsku nie będziemy cytować. Hasło przewodnie było takie, że Berlin jest czerwony, wygraliśmy i mieliśmy się cieszyć, ale i pokazać klasę. Nie ma co się zachowywać jak chuligani, nie ma co pajacować, a tutaj gość sięgający mi do ramion zaczął skakać. Nie mogłem mu nic zrobić, bo by mnie zawiesili, więc mu po prostu powiedziałem, żeby poszedł tam, skąd przyszedł - przedstawił Polak.
Polecany artykuł:
Golkiper dodał także: - Dwóch było nadpobudliwych, ale raczej zrozumieli. Na różnych nagraniach widać, że ci normalniejsi kibice stanęli po mojej stronie. Też nasi fani nie są tacy, by na stadionie coś odstawiać. Również na przykładzie pirotechniki: coś odpalili, odłożyli i się skończyło. A kibice Herthy strzelali, rzucali. Jak miałbym powiedzieć swoje zdanie, to nie popieram tego, ale jednak to dodaje jakiejś pikanterii derbom.
Gikiewicz jest podstawowym bramkarzem Unionu i jednym z najważniejszych zawodników całego zespołu. W obecnym sezonie zagrał we wszystkich dziesięciu spotkaniach Bundesligi i stanowi wielką nadzieję berlińskich fanów na utrzymanie się w gronie niemieckiej elity.