- Trudno pogodzić się z taką decyzją zarządu?
Bartosz Bosacki: - Długo czekałem i wierzyłem, że jednak coś drgnie. Niestety, nie doczekałem się przełomu, więc wiem, że to już koniec. Przykro, że zakończyliśmy sezon poza miejscem pucharowym i muszę odejść akurat po takim rozstrzygnięciu. Słońce jednak wschodzi dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy grałem dla Lecha.
- Panuje opinia, że Lech pożegnał się z panem w beznadziejny sposób.
- Można było to zrobić lepiej. Nie jestem przecież na Bułgarskiej dwa miesiące, tylko kilkanaście lat. Temat Lecha definitywnie zamykam, bo jeśli ktoś coś ze mną ustala, a potem nagle wszystko zmienia, to mam prawo nie godzić się na takie traktowanie. Pan Pogorzelczyk najpierw przed kamerami mówi, że wszystko jest dogadane, a następnie zarząd zmienił decyzję.
Przeczytaj koniecznie: Lato gorących transferów. Zestawienie transferów w Ekstraklasie
- Przypisano panu rolę kozła ofiarnego?
- Mogę tym kozłem być, ale po tylu latach grania przy Bułgarskiej zasłużyłem chyba na godne pożegnanie z kibicami. Nie jestem jedynym winowajcą, odpowiedzialność przy zwycięstwach i porażkach powinna spadać na cały zespół. Być może zawiniłem przy dwóch bramkach, ale nie pięciu, jak niektórzy twierdzą.
- Nie potrafił pan znaleźć wspólnego języka z Jose Bakero?
- Dopiero pod koniec sezonu pojawiły się zgrzyty. Ustaliliśmy coś z chłopakami w szatni między sobą, a trener miał pretensje, że go o tym nie poinformowałem. W Kołobrzegu, na wyjeździe drużyny, nie zamienił ze mną nawet słowa. Czy tak trudno powiedzieć wprost: nie chcę cię w moim zespole?
- Co teraz? Koniec kariery?
- Na razie odpoczywam nad morzem i poświęcam swój czas rodzinie. Kontaktowały się już ze mną kluby z różnych stron świata: Stany Zjednoczone, Austria... Chciała mnie Warta Poznań, ale odmówiłem. Jeśli zakończę karierę, to będę miał się czym zająć.