Super Express: O ile dobrze kojarzę, w podobnych sytuacjach w końcówkach meczów, gdy gonicie wynik, to często znajduje się pan pod bramką rywali?
Adrian Lis: Tak, zdarza się. W tym przypadku nie miałem nic do stracenia. Przekalkulowałem na szybko, że nawet gdyby poszła kontra i przegralibyśmy 0:2, to i tak będziemy mieli lepszy bilans z Górnikiem, bo w pierwszym meczu w Łęcznej wygraliśmy 4:0. Wiadomo, że na koniec sezonu przy równej liczbie punktów może się liczyć bezpośredni bilans między drużynami.
- Ładnie doszedł pan do dośrodkowania z rzutu rożnego i efektownie uderzył piłkę głową. Zdarzało się wcześniej grywać w polu?
- Od początku kariery gram na bramce, ale wiadomo, że podczas treningów wykonuje się strzały. Gdy ćwiczymy trójką bramkarzy i jeden z nas broni, to dwaj pozostali pomagają trenerowi w ostrzeliwaniu bramki czy finalizacji akcji. Analizując najkrócej gola z Łęczną – znalazłem się w odpowiednim momencie, i w odpowiednim miejscu.
Imponująca skuteczność piłkarza Rakowa. Ta decyzja trenera Papszuna dużo zmieniła
Jest duża satysfakcja, bo w XXI wieku tylko jednemu bramkarzowi ekstraklasy udało się strzelić gola z akcji? Był nim Sebastian Nowak.
- Zapisałem się chyba w historii Warty, której jestem wychowankiem. Zrobiłem czy zrobiliśmy wspólnie z kolegami dużo dla tego klubu a, że jeszcze gola strzeliłem. Widziałem wiele rzeczy, ale nie coś takiego w Warcie Poznań (śmiech).
- Koledzy podziękowali w jakiś szczególny sposób, albo zrobili jakąś niespodziankę ?
Nie. W poniedziałek trzeba było wracać do roboty. Ale ogólnie to wszyscy byli w szoku, że ja zdobyłem gola. Powoli to mija. Koledzy się śmiali, że mam więcej goli strzelonych niż niektórzy piłkarze z naszej szatni.
- Zabrał pan tą „szczęśliwą piłkę” do domu, tak jak często napastnicy zabierają po strzelonym hat-tricku?
- Nie, jakoś nie pomyślałem o tym. Natomiast co do szczęścia, to miałem go bardzo dużo. Po strzelonym golu mogłem zrobić i pokazać serduszko dla mojej żony Joanny, bo raczej nie będę miał ku temu wielu okazji w czasie meczu. Proszę sobie wyobrazić, że była pierwszy raz od dawna, z córeczkami na meczu. Są bardzo małe - 1 rok i 2 latka – więc wcześniej nie było możliwości.
- Przed wami mecz z Legią, która na razie też zagrożona jest spadkiem. Po powrocie do ekstraklasy nie szło wam w meczach z Legią, jak będzie teraz?
- Kolejny bardzo ważny mecz dla układu tabeli. Uważam, że okoliczności, w jakich wywalczyliśmy punkt w niedzielę, podbudują nas i na pewno nie pojedziemy do Warszawy jak na stracenie. Legia nie jest nie do pokonania i wierzę w to, że jesteśmy w stanie z nią powalczyć o punkty. Tym bardziej, że u nas w klubie dzieją się dobre rzeczy, są kolejne wzmocnienia. W jesiennym meczu z Legią, przegranym 0:2, mieliśmy trochę pecha, bo uważam, że zabrano nam prawidłowo zdobytą bramkę Adama Zrelaka na 1:0. Bardzo ważne jest, żebyśmy pierwsi strzelili gola, bo wówczas gra nam się dużo lepiej.
Joachim Marx broni reprezentanta Polski. Porównał Arkadiusza Milika do Leo Messiego