"Super Express": - 7 meczów, 5 goli. Miałeś kiedyś tak udany początek?
Carlitos: - Nie. Gole wpadają, zdobywamy punkty, mieszkam w fantastycznym mieście: wszystko układa się znakomicie. Gdybym miał tworzyć ranking najpiękniejszych miast, w jakich byłem, to Kraków byłby w pierwszej trójce. Poza nim jeszcze Sankt-Petersburg, gdy grałem w drugiej lidze rosyjskiej, i Alicante, gdzie się urodziłem. A wracając do bramek. Mam ogromną ochotę na pobicie mojego rekordu bramkowego - 13 goli dla jednego klubu w sezonie. Czuję, że jest szansa poprawić ten wynik.
- Ty walczysz z obrońcami, a twój dziadek walczył z bykami. To prawda, że był torreadorem?
- Tak. To dziadek zabierał mnie na corridę. Sam zawodowo się tym zajmował i choć nie jest to łatwa profesja, to na szczęście żaden byk nigdy nie zrobił mu krzywdy.
- Skoro o tym mowa, to pobiegłbyś w tej słynnej gonitwie w Pampelunie, gdzie ludzie uciekają przed bykami?
- (śmiech) Szczerze? Nie czułbym się komfortowo, biegnąc, bez oglądania się za siebie, ze świadomością, że za mną pędzą wielkie byki.
- Wracając do Wisły. Szybko zdobyłeś serca jej kibiców, zwłaszcza dwoma golami z Cracovią.
- To był najpiękniejszy mecz w mojej karierze. Zaprosiłem na niego rodzinę, więc trafiłem idealnie. Przegrywaliśmy 0:1, ale w końcówce strzeliłem 2 gole i wygraliśmy. Emocje jak nigdy.
- Kiedyś skończysz grę w Polsce. Co z naszego kraju zabrałbyś do Hiszpanii?
- Krakowski Rynek i rzekę Wisłę. To są okolice w Krakowie, które wręcz uwielbiam.
- A co cię w Polsce najbardziej zaskoczyło?
- Ludzie! Myślałem, że będą chłodniejsi, bardziej zdystansowani. A spotykam się tu z ciepłem, sympatią, gotowością pomocy na każdym kroku. Jestem pod wielkim wrażeniem.