Jurij Szatałow (46 l.), bez żadnych gwiazd w drużynie i z najmniejszym budżetem w Ekstraklasie (4 miliony złotych), uczynił z Polonii czołową drużynę. Posługującego się polskim i ukraińskim paszportem szkoleniowca kibice porównują do Anatolija Kaszpirowskiego, sławnego uzdrowiciela z Ukrainy.
- Kaszpirowskiego to tylko w telewizji widziałem - śmieje się Szatałow. - Nigdy nie byłem na jego pokazie i nie stosuję jego metod działania. Nie ma zabiegów w stylu "ręce, które leczą", nie dotykam nóg zawodników - zapewnia opiekun Polonii Bytom, który w ramach motywowania zaprasza za to swoich piłkarzy do kina, na koncerty.
Droga Szatałowa do pozycji jednego z czołowych trenerów naszej ligi zaczęła się tuż przy granicy... radziecko-chińskiej (jako miejsce urodzenia ma w dokumentach wpisaną starą chińską nazwę Dalni egorska - Tetjuche). Potem przeprowadził się do Władywostoku.
- To miasto utrzymuje się z połowu ryb, ale ja nie chciałem być rybakiem - wspomina. - Mój wujek zawsze pasjonował się piłką, był trenerem. Zaszczepił we mnie miłość do futbolu - opowiada.
Gdy Szatałow miał 16 lat, wypatrzyli go skauci Szachtara Donieck. Podróż pociągiem do piłkarskiej szkółki na drugim końcu radzieckiego imperium zabrała mu... osiem dni. Do pierwszej drużyny się nie przebił, a na domiar złego musiał odsłużyć wojsko.
- Tragedia! Czołgi, pobudki o piątej rano - wspomina. Gdy znów pozwolono mu grać, trafił do drugoligowych rezerw Dynama Kijów.
- Na nasze treningi przychodził sam Walerij Łobanowski! Już wtedy na jego zajęciach robiłem notatki - przyznaje Szatałow, który po rozpadzie ZSRR dostał paszport ukraiński, ale Ukraińcem nigdy się nie czuł.
Na początku lat 90. przyjechał do Polski. Grał w Warcie Poznań i Amice Wronki, w której rozpoczął karierę trenera - pomagał Pawłowi Janasowi i Stefanowi Majewskiemu.
- Mam polski paszport, uwielbiam polskie jedzenie, krajobrazy, życzliwych ludzi. Pewnie, że nie brakuje tu też kanalii, ale te zdarzają się na całym świecie - tłumaczy. - A teraz to w ogóle nie mam na co narzekać. Sam się nie spodziewałem, że będzie nam tak dobrze szło - przyznaje Szatałow.