„Super Express”: - Zagrał pan kiedyś na murawie Stadionu Śląskiego?
Seweryn Siemianowski: - Niestety nie… Miałem wielką nadzieję na zagranie przeciwko Interowi Mediolan w Pucharze UEFA w 2000 roku. Ale dopadł mnie wielki pech: złamałem rękę krótko przed meczem.
- Na treningu?
- Owszem. To było drugie złamanie kości ramieniowej. Poprzednie, sprzed kilku miesięcy, najwyraźniej jeszcze się do końca nie zrosło. Miałem straszną ambicję, by po rehabilitacji szybko wskoczyć do składu, więc dawałem z siebie maksa – albo i więcej – na zajęciach. Na rozruchu przed treningiem graliśmy w piłkę ręczną no i… przydarzyło się ponownie nieszczęście. Załamka była straszna, bo czułem, że jestem w superformie!
- Ale na samym meczu się pan pojawił?
- Oczywiście. Byłem na stadionie, siedziałem w sektorach od strony istniejącej jeszcze wówczas słynnej wieży. Fajny mecz, chłopcy zagrali godnie, tanio skóry nie sprzedali, a posypali się dopiero w końcówce… (Inter wygrał 3:0 – dop. aut.) Potem wracałem na chorzowski stadion na Wielkie Derby Śląska i na mecze reprezentacji – już po modernizacji obiektu.
- Co pan robił w 2008 i 2009 roku, kiedy rozgrywano na Śląskim owe derby?
- Byłem trenerem piłki w szkole sportowej. Pamiętam, że na jeden z tych meczów wracaliśmy w wielkim pośpiechu z jakiegoś szkolnego wyjazdu. Przeżycie takich derbów w obecności ponad 40 tys. widzów to wielka sprawa. Teraz też mam ciarki; przeprowadzka Ruchu na Stadion Śląski to przecież dwie ogromne zagadki – organizacyjna i sportowa. Ale my w Ruchu lubimy takie „challenge”. I jestem bardzo ciekaw, jak nam się to pospina. Wiem, że zrobiliśmy wszystko, by wszystko wyszło jak najlepiej w tej materii, ale… chyba nie ma drugiego takiego klubu w Polsce, który dwa razy w tak krótkim czasie musiałby się adaptować do nowych warunków po przenosinach na inny obiekt. No i po drugie – bardzo bym chciał, by owo wyzwanie organizacyjne poszło w parze z dobrym wynikiem na murawie. Mam nadzieję, że 30 tysięcy ludzi na trybunach – bo wierzę w taką frekwencję na meczu ze Śląskiem – poniesie chłopaków na murawie.
- W Gliwicach, gdzie graliście przez kilka miesięcy, 10 tys. wystarczyło do wypełnienia trybun. Na Śląskim nawet 30 tys. to dopiero 60 procent pojemności widowni. Nie boi się pan, że zabraknie wspaniałej i niesamowitej atmosfery z Okrzei?
- Nasz słynny chorzowski „młyn” zajmie trybunę pod dawną wieżą; a więc wzdłuż boiska. Na łukach będzie pusto, ale główne trybuny będą – mam nadzieję – pełne. My ze swej strony też wchodzimy na wyższy poziom przedmeczowej oprawy widowiska sportowego; szykujemy parę niespodzianek i atrakcji dla kibiców. Fajne widowisko będzie – zapewniam - nie tylko na murawie. Warto będzie przyjść na stadion dużo wcześniej.
- Na mecz ze Śląskiem otwarte będą sektory, w których zmieści się prawie 30 tysięcy widzów. Ale można ową potencjalną frekwencją żonglować, w zależności od rywala. Będzie mecz, na który zaprosicie 54 tysiące widzów?
- Z założenia jest tak, że ze względów bezpieczeństwa 13 tysięcy miejsc musi być wyłączonych jako sektory buforowe. Można wtedy wpuścić na stadion 40800 widzów – i bardzo chciałbym, byśmy wiosną wraz z kibicami – zwłaszcza przy dobrych wynikach i sprzyjającej pogodzie - podjęli takie wyzwanie na spotkaniach z Legią, Lechem, Górnikiem i może Cracovią. Natomiast mam wielką nadzieję na komplet na trybunach w „meczu przyjaźni” z Widzewem.
- Zazdrości pan nieco dzisiejszym graczom Ruchu, że będą mogli zagrać na legendarnej arenie?
- Jest… pozytywne ukłucie zazdrości. Przez futbol miałem operację obu bioder, ale taka murawa, jak na Śląskim, na pewno byłego piłkarza i trenera korci. Więc może lepiej, że obowiązki organizacyjne – i całe mnóstwo gości, bo zaproszenia wysłaliśmy wszystkim ważnym osobom, znakomitościom i osobistościom, w tym i premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, który gościł przy Cichej dwa tygodnie temu – zatrzymają mnie w sektorach VIP-owskich. A na Śląskim – wracając jeszcze do pierwszego pytania naszej rozmowy – miałem okazję przez chwilę pokopać piłkę. Właśnie tutaj Antoni Piechniczek prowadził zajęcia w ramach kursu trenerskiego UEFA A. Po pokazowym treningu w jego wykonaniu zorganizowano gierkę dla uczestników zajęć… Mam też nadzieję, że uda mi się tu jeszcze pojawić w przyszłości, w jakimś meczu oldbojów Ruchu (śmiech).
- Przyjemnie się wchodzi ruchowcowi na Śląski nawet pusty, gdy widzi niebieskie krzesełka?
- Serce się raduje. Niebieski i żółty to kolory Górnego Śląska, więc od razu czuje się wyjątkowy klimat tego miejsca. Wielka historia tego miejsca nad nim krąży, jest obecna na trybunach i w stadionowych korytarzach. Wejście na Stadion Śląski to zawsze przeżycie z kategorii „Łał”! A jak jeszcze na tych niebieskich krzesełkach zasiądą niebiescy kibice, którzy dają z siebie więcej niż jakakolwiek inna grupa kibicowska w kraju, Śląski pewnie odleci w kosmos.
- Ale tych kibiców w kosmos wysłać muszą piłkarze – dobrym wynikiem i bramkami. Kto to – pana zdaniem – uczyni, i jak będzie wynik spotkania Ruch – Śląsk?
- Serce mówi, że 2:0, ale rozum – że tylko 1:0 (śmiech). A tego zwycięskiego gola strzeli Szczepek (Daniel Szczepan – dop. aut.).