"Super Express": - Tomasz Frankowski jest jak wino - im starszy, tym lepszy?
Tomasz Frankowski: - Chciałbym. Prawda jest jednak taka, że młodzi naciskają i nie w każdym meczu wygląda to tak kolorowo. Ważne, że w tabeli jest ok. Może nie w tej oficjalnej, ale mamy swoją wewnętrzną, w której plasujemy się w czubie.
- Szybko wyszliście „na zero". Możecie się włączyć do walki o czołowe miejsca?
- Spokojnie, na razie myślimy, ile punktów trzeba zdobyć, by się utrzymać. By pozostać w lidze trzeba mieć 45 "oczek", a zdobyliśmy ich dopiero 10... Przed nami długa droga.
- "Franek" znów jest łowcą bramek. Może pobije pan swój rekord z sezonu 2004/05 gdy w Wiśle zdobył 25 ligowych goli?
- Nie ma takiej możliwości. Ja jestem starszy, a Jagiellonia gra mniej ofensywnie niż tamta Wisła, która potrafiła sobie stworzyć w meczu pięć, sześć klarownych sytuacji. Ale cieszę się z tego, co mam tutaj. Jak wygrywamy - świętuje cały Białystok.
- Myśli pan czasem o kolejnej, czwartej koronie króla strzelców?
- To byłoby fantastyczne ukoronowanie mojej przygody z piłką, ale kompletnie się na tym nie koncentruję.
- Wskoczył już pan do pierwszej dziesiątki najskuteczniejszych strzelców w historii ligi. Do pierwszego w klasyfikacji Ernesta Pohla brakuje 62 trafień. Ile meczów będący w najwyższej formie Frankowski potrzebowałby na ustrzelenie tylu goli?
- Musiałbym chyba grać do czterdziestki (śmiech), a tak daleko w przyszłość nie wybiegam.
- Pozostał niedosyt po przygodzie z Hiszpanią, Anglią i USA? Można było zagranicą osiągnąć więcej?
- I w Anglii, i Ameryce futbol opiera się na sile, a ja nie jestem do tego stworzony. Może gdybym miał mądrzejszego doradcę, który by podpowiedział, że te kierunki są nie dla mnie, zostałbym w Hiszpanii i walczył z Elche o awans do Primera Division. A tak, może niepotrzebnie się pospieszyłem...
- Jest pan jednym z najstarszych piłkarzy w Jagiellonii. Młodsi koledzy proszą czasem o rady?
- Zdarza się, że napastnicy pytają, jak się zachować na boisku lub co robić, gdy nie są brani pod uwagę przy ustalaniu składu. Zawsze służę radą, choć nie wszystkie muszą być słuszne, bo sam przecież parę błędów w życiu popełniłem.
- A zdarzają się w szatni żarty dotyczące pana wieku?
- W metryce mam 35 lat, ale na boisku nie wyglądam jeszcze na oldboja. Nie wyłysiałem, ani nie osiwiałem, więc nikt sobie ze mnie w ten sposób nie żartuje.
- Może tajemnicą długowieczności jest to, że nigdy nie słynął pan ze słabości do imprez...
- Spokojnie, zdarza się uczcić dobry występ dobrą imprezą. Tydzień temu świętowaliśmy na przykład moje 35. urodziny i na pewno każdy ma po tej zabawie dobre wspomnienia. Wszystko jest dla ludzi, trzeba wiedzieć tylko kiedy, z kim i przede wszystkim - ile.
- Naprawdę pił pan wódkę tylko kilka razy w życiu?
- Nie przepadam za wódką. Wole napić się piwa, jeśli muszę, a po pobycie w Hiszpanii lubię też czerwone wino, które ponoć dobrze wpływa na zdrowie.
- Zatem gdy koledzy idą po meczu na piwo, mogą liczyć na towarzystwo Tomasza Frankowskiego?
- Zawsze. Jesteśmy drużyną i przed meczem i po nim.
- Wróćmy na chwilę do czasów gdy grał pan pod wodzą Oresta Lenczyka w Wiśle Kraków. Podobno uczyliście się na treningach... judo. Była okazja, by wykorzystać poznane chwyty?
- Przydawały się czasem w walce na boisku, zdobywaniu pozycji. Z Lenczykiem pracowało nam się fantastycznie. Trener stosował nowatorskie metody, ale przygotował nas też dobrze pod względem szybkościowym i wytrzymałościowym, dlatego ligę wygraliśmy w cuglach.
- A poza boiskiem bywały sytuacje, w których trzeba było użyć siły?
- A czy wyglądam na takiego, który by wchodził w konflikty z większymi facetami? Wieczorami nie chodzę i nie szukam zaczepki.
- Myśli pan czasem o tym, co będzie robił po zakończeniu kariery? Kiedyś planował pan z żoną przejąć rodzinny interes rodziców małżonki, czyli piekarnię...
- Piekarnia funkcjonuje dobrze, a właścicielami są teściowie, zatem nie czynię na nią zakusów. Kiedyś może o tym pomyślę, bo chleb ludzie zawsze muszą jeść, więc może jest to jakiś pomysł na przyszłość... Póki co mamy z czego żyć, bo Jagiellonia bardzo dobrze wywiązuje się z warunków umowy.
- Inwestuje pan jakoś pieniądze zarobione na boisku?
- Starałem się je pomnożyć. Raz się udawało, raz się traciło. Giełda sporo zabrała, ale jaskółki ćwierkają, że będzie lepiej, zatem cierpliwie czekam na odbicie.
- Jest jeszcze szansa na powrót do kadry?
- Kompletnie o tym nie myślę! Chyba, żeby ktoś potrzebował mnie awaryjnie, na jakieś 20 minut. Mamy młode wilki typu Lewandowski, Brożek. Mój czas już minął.
- A jakie prognozy przed meczem z Wisłą, który w następnej kolejce?
- Jesteśmy optymalnie przygotowani i bojowo nastawieni. Nasza passa na wyjazdach jest kiepska, ale najlepiej byłoby ją przełamać w meczu z mistrzem Polski. A kiedy pojawi się stuprocentowa sytuacja, noga mi nie zadrży.