"Super Express": - Wszystko w porządku ze zdrowiem?
Konrad Cichowski: - Tak, jak najbardziej. Psychicznie w ogóle mnie to nie podłamało, a z fizycznych obrażeń jest 2-centymetrowe rozcięcie na czole. W gruncie rzeczy, nie jest tak dramatycznie jak opisano to w różnych mediach.
- Jak wyglądała ta napaść?
- To było około godzinę po meczu. Wykąpałem się i spotkałem się z dziewczyną. Jeden z kolegów podrzucił nas do stacji kolejowej na Ursusie, gdzie czekaliśmy na pociąg. Dziewczyna kupowała bilety, a ja zszedłem do podziemi, by sprawdzić ile mamy jeszcze czasu...
Przeczytaj: Kierownik Polonii Warszawa o zajściu z pobiciem piłkarza: Chuligani musieli iść już spod stadionu!
- Co było dalej?
- Było ich dwóch, jeden miał na sobie bluzę Legii i od razu "przywitał się", obrażając Polonię. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć i już widziałem, że chce mnie uderzyć głową prosto w nos. Odchyliłem się i dostałem w czoło, stąd to rozcięcie.
- Jak to się skończyło?
- Przypadkowi przechodnie od razu stanęli w mojej obronie, a tamci szybko się rozeszli. To prawdopodobnie byli kibice obecni na meczu, inaczej by mnie nie rozpoznali (Cichowski zdobył bramkę dla Polonii).
- Mogło skończyć się dużo gorzej.
- Największy dreszcz mnie przechodzi, gdy sobie pomyślę, co by było gdyby moja dziewczyna szła ze mną. Co mogłoby im wtedy strzelić do głowy?
- Zamierzasz podjąć kroki prawne?
- Nie, przecież pewnie i tak ich nigdy nie znajdę. Poza tym wolę puścić to w niepamięć, nie wracać do tego myślami i skupić się na grze.