„Kolejorz” zaczął spotkanie z wielkim impetem, który z początku nie dawał żadnego efektu bramkowego. Jagiellonia stłamszona na kwadrans pod własna bramką zaczęła zwolna odzyskiwać oddech, kiedy padł pierwszy gol dla Lecha. Dośrodkowanie Brumy spadło na nogę Rudniewa. Trzeba zapisać na plus drużyny trenera Michniewicza, że szybko znalazła słabe miejsce w defensywie przeciwnika. Znajdowało się ono w środku obrony, gdzieś między dwoma reprezentantami kraju Wojtkowiakiem i Wołąkiewiczem. Tam właśnie zaczęły uderzać ataki Jagi i w 32 min. strzał Plizgi znalazł drogę do bramki Lecha.
Lekka przewaga gości trwała....właściwie aż do 57 minuty, gdy ruszyła wielka nawałnica, która zmiotła wszelkie nadzieje Jagi. Najpierw błąd obrony, która przy rzucie rożnym nie pokryła stojącego tuż przed bramką Rudniewa. Dośrodkowanie Kriwca spadło wprost na jego głowę 2:1, Potem strzał Stilicia z dystansu po którym wybijający piłkę Baran dosłownie stanął na głowie i nadbiegający Rudniew piłkę dobił 3:1. Za chwilę rykoszetujący od obrońcy strzał Tonewa i 4:1.
Tomasz Frankowski opuścił boisko z kontuzją chwilę później. To nie był dzień snajpera z Białegostoku, którego rywal z Poznania zdystansował o trzy trafienia.
Poznańscy kibice przez część meczu stosowali dziwny dopingowy bojkot swojej drużyny. Pod koniec meczu ten bojkot pękł, tak jak obrona Jagiellonii.