Warszawianie w meczu z ŁKS nie zachwycili. Mieli wygrać łatwo, ale męczyli się z łodzianami, którzy długo nie składali broni. I kto wie, czy goście nie wróciliby ze stolicy z punktem, gdyby w 64. minucie do siatki trafił Marek Saganowski. Przy stanie 1: 0 dla gospodarzy były legionista huknął z 10 metrów, ale trafił w poprzeczkę.
- Gdyby Marek strzelił, mogłoby być niewesoło, bo ciężko nam się grało na tej nierównej murawie. Dobrze, że uśmiechnęło się do nas szczęście - odetchnął z ulgą trener Maciej Skorża.
Legia miała w tej sytuacji farta, ale trzeba przyznać, że wygrała zasłużenie. Bramki dla "wojskowych" strzelili najmłodsi w zespole - 20-letni Rafał Wolski i 21-letni Michał Kucharczyk.
- Mamy lidera! - skandowali pod koniec meczu kibice z Łazienkowskiej. Dzięki zwycięstwu legioniści wyprzedzili w sobotę Śląsk, ale wiedzieli dobrze, że jeśli wrocławianie nie zgubią w niedzielę punktów, to wrócą na pierwsze miejsce.
Pod koniec meczu Śląska z Widzewem wydawało się, że tak się stanie. Po golu Łukasza Madeja w 78. minucie podłamani łodzianie wyglądali na pogodzonych z porażką. W ostatnich sekundach wyprowadzili jednak zabójczą kontrę.
- To strasznie boli! - kręcił z niedowierzaniem głową Sebastian Mila, który chwilę przed wyrównującym golem Oziębały opuścił boisko w doskonałym nastroju, przekonany, że jego koledzy nie dadzą sobie wydrzeć zwycięstwa. - Wszystko się odwróciło. Do tej pory to my strzelaliśmy gole w końcówkach...