„Super Express”: - Legia to ważny klub w twoim piłkarskim życiu?
Ariel Mosór (obrońca Piasta Gliwice): - Ważny. Kibicowałem Legii, odkąd pamiętam; oczywiście „zaraził” mnie tym tato. Przeżyłem przy Łazienkowskiej fajny czas: mistrzostwo Polski juniorów, debiut w ekstraklasie, mistrzostwo również wśród seniorów - choć akurat zbyt wiele się wtedy nie nagrałem... Moje uczucia do Legii nigdy się nie zmienią, zawsze będę za nią trzymać kciuki. Ale dla mojego osobistego rozwoju decyzja o rozstaniu z nią była bardzo dobra; dziś na boisku wszystko, co mogę, oddaję Piastowi, który we mnie uwierzył i stworzył optymalne warunki do rozwoju sportowego.
- Siadałeś czasem na „Żylecie”?
- Nigdy. Tato mnie tam nie puszczał, a ja się do tego nie paliłem.
- Ale pod szatnią czasem wystawałeś, zbierając autografy?
- Tak! Asów w Legii nigdy nie brakowało.
- Najcenniejsza pamiątka?
- Tato miał zawsze dobre relacje z Michałem Kucharczykiem, więc po którymś finale Pucharu Polski dostałem od niego koszulkę z autografami wszystkich legionistów.
- Jesienią w meczu z Legią nie zagrałeś; z powodu – zdaje się – wstrząsu mózgu w poprzedzającym go spotkaniu z Górnikiem Łęczna?
- Niezupełnie. W spotkaniu z Górnikiem – po zderzeniu głową z jednym z rywali w 20 minucie – rzeczywiście doznałem wstrząsu mózgu, ale... dograłem niemal do końca. To jest ten charakter po tacie: musiałoby mi chyba nogę urwać, żebym zszedł z boiska. Owszem, trochę kręciło mi się w głowie i czasem widziałem rywala... podwójnie, ale kiedy w przerwie trener namawiał mnie do pozostania w szatni, twardo zadeklarowałem, że będę grać dalej. Zszedłem dopiero w samej końcówce. Potem były dwa dni wolnego, wszystkie objawy ustąpiły. Tyle że po powrocie do treningów, od razu na pierwszych zajęciach boiskowych poczułem ból w mięśniu dwugłowym. Doszło do silnego naciągnięcia, a nawet naderwania włókien. Wyeliminowało mnie to z trzech gier ligowych – w tym z Legią – i ze zgrupowania młodzieżówki.
Tak Aleksandar Vuković postrzega Piasta i jego trenera. "To drużyna z mocnym..."
- Żal był wielki?
- Był. Do ostatniej chwili pracowałem intensywnie z fizjoterapeutami, by zdążyć na mecz z Legią. Ale na porannym rozruchu w dniu spotkania pojawił się nagle tak silny ból, że szkoda było ryzykować poważniejszy uraz. A chłopaki świetnie sobie beze mnie poradziły.
- Piast rzeczywiście wygrał 4:1. A tobie na trybunach nie pomyliło się, kiedy trzeba było wyskoczyć do góry z radości?
- Nie. Wyskakiwałem czterokrotnie – we właściwych momentach (śmiech).
- Czego spodziewasz się w poniedziałek przy Łazienkowskiej?
- Dobrego spotkania, bo oba zespoły są wiosną w naprawdę niezłej dyspozycji.
- Jest stres przed występem przed „twoją” publicznością?
- Kompletnie o tym nie myślę, przyjeżdżam „zrobić swoje”. Legia oczywiście jest faworytem, ale my też jesteśmy mocno nakręceni serią ośmiu meczów bez porażki. Więc liczę na fajną świąteczną niespodziankę dla nas i dla naszych kibiców; mam nadzieję, że wygramy.
- Zerkasz jeszcze czasem na to, ile wam brakuje do czwartego miejsca, dającego przepustkę do pucharów? Czy jednak jest już za późno na takie nadzieje?
- Nie jest za późno, bo ekstraklasa – jak pokazał chociażby ubiegły weekend, kiedy cała czołowa trójka potraciła punkty – jest nieprzewidywalna. Czwarte miejsce dla Piasta - czemu nie?
Kiedy wróci Bartosz Kapustka? Trener Legii przekazał ważne informacje o gwieździe zespołu