"Super Express": - Nenad Bjelica odmienił Lecha?
Łukasz Trałka: - Nie porównuję trenerów, bo z doświadczenia wiem, że to nic dobrego nie daje. Teraz w klubie jest normalnie, ale na razie nie ma co oceniać, jeszcze nic nie osiągnęliśmy. Mamy dobrą pozycje, żeby atakować i na tym się skupiamy. Po sezonie przyjdzie czas na podsumowanie. Poważne mecze dopiero przed nami.
- Tak dobrej atmosfery nie było jednak już dawno, prawda?
- Nie ma narzekania, nie ma w końcu żadnych wielkich problemów ani zarzutów. Nie przychodzimy do klubu, mając z tyłu głowy, że coś jest nie tak. Jest dobrze, trenujemy, gramy, można się skupić na robocie. Takiego czasu dawno już w Lechu nie mieliśmy, wcześniej zawsze coś tam nie grało. Teraz mamy dobry klimat.
- Jest też spora konkurencja.
- Nie ma nic lepszego, niż wyjść na mecz ze świadomością, że musisz zagrać dobrze, bo ktoś czeka na twoje miejsce. Na dodatek tak naprawdę nigdy nie wiesz, kiedy zagrasz. Wszyscy dostają swoje szanse, każdy czuje się drużynie potrzebny. Trener ma zawsze swój plan i będąc piłkarzem, nigdy nie wiesz, jaką rolę ci przypisał. Drużyna dobrze się w tym czuje i to buduje atmosferę. Nikt się nie obraża, nie robi fochów, siadając na ławce.
- Sam usiadłeś na ławce w pierwszym meczu Bjelicy.
- Tak było. Nie był to mój najlepszy moment w karierze, ale trzeba było zacisnąć zęby i mocno pracować. Nie jestem już małolatem, żeby wariować w takim momencie. To chwila, żeby pokazać, ile można dać drużynie, udowodnić, na ile cię stać.
- W tym sezonie grasz nieco efektowniej niż wcześniej. Coś się zmieniło?
- Myślę, że po prostu jestem w formie i to pozwala czasem zagrać bardziej technicznie czy niekonwencjonalnie. Kiedy nie masz formy, automatycznie wybierasz proste i bezpieczne rozwiązania. Kiedy czujesz się dobrze, masz lepsze pomysły i większą swobodę w operowaniu piłką. Gra się dużo łatwiej i lepiej.
- Z Wisłą nie zagrasz za kartki. Twoi koledzy bez ciebie dadzą radę?
- Zapowiada się ciężki mecz, Wisła w tej rundzie gra dobrze. Tyle o nich, my skupiamy się na sobie, chcemy dalej płynąć z prądem. Ostatnio dobrze nam się grało, trzeba tylko to kontynuować i robić swoje.
- Nie zwątpiłeś trochę po remisie z Górnikiem Łęczna?
- Jak słyszę po tym meczu, że mamy kryzys, to mnie krew zalewa. Z wszystkich możliwych do zdobycia punktów w tym roku, straciliśmy dwa i od razu wielki krzyk. Nie można burzyć czy podważać naszej pracy po jednym remisie. Kto tak mówi, mógłby się rozpędzić i zaatakować głową ścianę, to jest tak samo bez sensu.
- Może jest tak, bo kibice przywykli do wysokich zwycięstw?
- To było dopiero kilka spotkań. My wcale nie czujemy żadnego luzu czy radości. Jeszcze nic nie osiągnęliśmy, nic nie wygraliśmy. Najważniejsze mecze dopiero przed nami. Wchodzę codziennie do szatni i tam się nikt specjalnie nie cieszy. Jesteśmy na ziemi, pracujemy, zachowujemy spokój, wiemy, co jest do zrobienia.