Emocje związane z pracą zespołu sędziowskiego w spotkaniu z Górnikiem miały prawo buzować w sztabie Ruchu. W pierwszej połowie, po interwencji VAR-u, Szymon Marciniak anulował trafienie Filipa Starzyńskiego ze względu na wcześniejszy faul Roberta Dadoka na Sebastianie Musioliku. - Nie wiem, jak to faktycznie wyglądało, ale skoro sędzia był przy monitorze, to miał rację – mówił po końcowym gwizdku Janusz Niedźwiedź.
I miał za tę sytuację pretensje do… swych podopiecznych. - Wcześniej graliśmy z polotem i luzem. Potem było widać, że powietrze z nas zeszło. A nie ma prawa zejść. Taka decyzja nie ma prawa tak nami wstrząsnąć, a tak się niestety stało – podkreślał opiekun gospodarzy.
Krótko po rozpoczęciu drugiej połowy – na wniosek arbitra technicznego, którym w tym meczu był Jarosław Przybył – trener Niedźwiedź otrzymał od Szymona Marciniaka napomnienie w postaci żółtej kartki. - Miałem pretensje do sędziego technicznego. Zwróciłem uwagę przy aucie dla gości, że piłka otarła się jeszcze o jednego z ich zawodników – wyjaśniał przyczyny ukarania opiekun chorzowian.
A potem podzielił się refleksjami na temat podobnych sytuacji. - Za dużo jest w takich sytuacjach zwracania uwagi na pierdoły. Traci się przez to koncentrację w ważnych momentach; choćby jakiegoś faulu przy linii, który powinien być przez technicznego wyłapany – zastanawiał się głośno Janusz Niedźwiedź. - W tym wypadku na pewno mógł się wstrzymać z wzywaniem sędziego głównego. Miałem już gorsze sytuacje i kartek nie dostawałem.