- Te zwycięstwa wisiały w powietrzu - mówi Mila. - Wprawdzie z Lechem czy Pogonią nie zdobyliśmy punktów, ale dostrzegaliśmy pozytywy. Po tamtych porażkach nie mogliśmy mówić głośno, że jest postęp, ale coś się już wtedy ruszyło. Gdy przegrywaliśmy, nie mieliśmy na nic ochoty. Jedynym ratunkiem było wzajemne "pompowanie się" po to, aby była atmosfera i drużyna się nie rozsypała. Przeciwko Wiśle to był koncert na dwa maki, bo Mak i Makuszewski strzelili gole i spięli klamrą dobrą grę zespołu. W Łęcznej chcemy zakończyć rok zwycięstwem i być na miejscu w pierwszej ósemce. Aspiracje, oczekiwania i presja są największe w historii Lechii - podkreśla "Roger".
Lechia - Wisła 2:0. Sebastian Mila bohaterem! Nie zapomniał, jak się gra
W gdańskim klubie cieszą się także z powrotu do formy największej gwiazdy zespołu. - Bardzo ciężko pracowałem na to, aby odzyskać formę - komentuje Mila. - To nie tylko były dodatkowe treningi, ale i wsparcie, które otrzymywałem od rodziny i chłopaków, którzy przysyłali mi SMS-y, że mnie potrzebują i że przyjdzie mój czas. Dzięki temu nie czułem się niepotrzebny. To nie był łatwy moment. Nie grałem w pierwszym składzie lub siadałem na trybunach. Ale teraz "Dziadzio Mila" czerpie przyjemność z gry w Lechii. Delektuję się tym - opisuje swoje emocje.
Jak gwiazda Lechii ocenia rywali Polski w finałach EURO 2016? - Gdy los kojarzy cię z mistrzami świata, przesadą jest mówić, że trafił się łatwy rywal - zauważa. - Ukraińcy byli od nas dwa razy lepsi podczas eliminacji MŚ 2014, a Irlandia Północna to też wymagający przeciwnik. Nie wiem, czy Polska jest najlepsza w Europie, ale mogę zagwarantować, że nie obawia się najsilniejszych. To poczucie zyskaliśmy po ostatnich eliminacjach - kończy Mila.
Marcin Szczepański