Niższe klasy rozgrywkowe w Polsce to nierzadko prawdziwa kopalnia dziwnych, kuriozalnych, ale i czasem niebezpiecznych zdarzeń. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w niedzielę 23 września podczas spotkania Skra Kończewice - Jurand Lasowice Wielkie w ramach malborskiej B-klasy.
W przerwie meczu, gdy piłkarze gości weszli do mającego służyć za szatnię baraku ustawionego obok boiska, za nimi wpadł tam też kibic miejscowej drużyny, który zaatakował jednego z zawodników! - Jako pierwszy wszedł mój syn, a za nim wtargnął mężczyzna, który paralizatorem poraził go w szyję. Zaraz z tyłu szli kolejni nasi piłkarze i zabrali temu człowiekowi broń - zrelacjonował całą sytuację Jerzy Kondys, prezes Juranda, cytowany przez portal Malbork.naszemiasto.pl.
Na miejsce wezwano funkcjonariusza policji, a poszkodowany gracz udał się na obdukcję. Inni zawodnicy gości odmówili wyjścia na drugą połowę spotkania. - Chłopcy się wystraszyli. Żaden nie chciał grać i trudno się dziwić. Może wyszlibyśmy na drugą połowę, gdyby sędzia nie był tak wystraszony w pierwszej połowie. W Kończewicach boisko nie jest odgrodzone od kibiców, ludzie stoją 2 metry od linii. Nasi piłkarze obawiali się, że nawet gdy będą biec po piłkę, by wyrzucić aut, może grozić im niebezpieczeństwo - dodał Kondys.
Jednak według policji wcale nie doszło do ataku paralizatorem, a jedynie do... próby użycia tego sprzętu. Z czym nie zgadza się prezes Juranda. Niebawem sprawa ma trafić do prokuratury, a kwestią przerwanego meczu zajmie się też lokalny związek.
Z kolei klub z Kończewic na swoim profilu na Facebooku opublikował przeprosiny pod adresem rywali - Jako PSS Skra Kończewice potępiamy zdecydowanie takie zachowania, będziemy jeszcze bardziej starali się i dbali o to, aby na boisku było bezpiecznie!!! Mamy nadzieję, że to był jednorazowy incydent, do którego już nigdy więcej nie dojdzie - czytamy w oświadczeniu.