W czerwcu Lukasz Zwoliński spisywał się wybornie. Najlepiej sprawdzał się w roli dżokera. Wchodził z ławki i strzelał gole. W sumie po restarcie ligi zdobył sześć bramek. W tym roku, bo do Lechii Gdańsk trafił w zimowym oknie, trafił siedem razy (w 12 występach, z czego w sześciu z nich zaczynał w wyjściowym zestawieniu). - Wróciłem z Chorwacji nie po to, żeby siedzieć na ławce, bo mnie to kompletnie nie interesuje - tłumaczył Zwoliński w niedawnej rozmowie z "Super Expressem". - Usłyszałem od trenera Piotra Stokowca, że ceni moje umiejętności i wyobraża sobie jak tworzymy duet z Flavio, który może grać jako podwieszony napastnik lub na skrzydle. Od czasu naszej rozmowy, Flavio przedłużył kontrakt z Lechią, co tylko zwiększyło moją motywację do pracy - zapowiadał napastnik Lechii.
Damian Kądzior: Złamany nos to nie tragedia
Ostatnio Zwoliński zaciął się. Nie trafił już w czterech meczach z rzędu: trzech w lidze i półfinale Pucharu Polski. Wprawdzie w spotkaniu ligowym z Lechem (3:2) na Bułgarskiej pokonał bramkarza gospodarzy, ale sędzia gola nie uznał. Bo jeden z graczy Lechii był na pozycji spalonej. W tym sezonie "Zwolak" będzie miał jeszcze dwie okazje na to, aby powiększyć strzelecki dorobek. 19 lipca Lechię czeka wyjazdowe starcie ze Śląskiem Wrocław (37. kolejka), a 24 lipca finał Pucharu Polski w Lublinie z Cracovią.
Walerian Gwilia odsłania romantyczną duszę. Gwiazdor Legii kocha poezję, prowadzi pamiętnik