O kłopotach finansowych klubu z Roosevelta mówi się od wielu miesięcy. Parę tygodni temu członek zarządu Górnika (na stanowisku prezesa wciąż jest wakat) przyznał, że wypłaty dla piłkarzy nie są regulowane na bieżąco. - Sytuacja się normuje, ale ciągle balansujemy na krawędzi jednomiesięcznych zaległości w podstawowych wynagrodzeniach. Bijemy się w piersi, że te poślizgi się zdarzają – mówił wtedy m.in. przedstawicielowi „Super Expressu”.
Od tamtej pory ów poślizg urósł do dwóch miesięcy. „Zawodnicy są wk...ni” – zdradził ostatnio Lukas Podolski na łamach portalu „Sportowe Fakty WP”. Sytuacja okazała się napięta na tyle, że w piątek drużyna odmówiła wyjścia na trening. - Doszło do takiej sytuacji, że zawodnicy chcą zaprotestować przeciwko temu, co powinni mieć – powiedział nam trener Jan Urban (dłuższa rozmowa z nim już wkrótce na sport.se.pl).
Klub wyjaśnia, co się stało. W tle miliony złotych
Pożaru nie zażegnało spotkanie z członkami klubowych władz, o którym klub poinformował w oświadczeniu opublikowanym w mediach społeczościowych. „O godz. 10.30 zarząd Górnika Zabrze w osobach Małgorzaty Miller-Gogolińskiej i Tomasza Masonia spotkał się z piłkarzami pierwszego zespołu oraz sztabem szkoleniowym, by przeprosić za dwumiesięczną zaległość w wypłatach i wytłumaczyć powody opóźnienia pensji” – napisano.
Działacze wyjaśniają, że „główną przyczyną jest nieotrzymanie w planowanych terminach łącznie blisko 7 800 000 zł od kontrahentów z tytułów transferów. Zarząd przedstawił drużynie także plan uregulowania zobowiązań”.
Górnik nie otrzymał jeszcze całości należności za transfer Krzysztofa Kubicy do Benevento sprzed półtora roku, a także pierwszej raty należności za sprzedaż Daisuke Yokoty do Gent w zimowym okienku transferowym.
Wyjazd na mecz z Widzewem nie jest zagrożony, podobnie jak sobotni trening.