O tym, że trójce wspólników nie jest po drodze i mają różne spojrzenia na dalsze funkcjonowanie klubu, szeptano w Legii już od półtora roku. Na zewnątrz właściciele zachowywali jeszcze pozory, że wszystko jest w porządku, bo łączył ich wspólny cel - mistrzostwo Polski na stulecie klubu, a potem awans do Ligi Mistrzów. - Ostatnie wydarzenia, czyli burdy na meczu z Borussią, a w ich konsekwencji zamknięcie stadionu, słaba gra drużyny i zamieszanie z byłym trenerem Besnikiem Hasim sprawiły, że Mioduski otwarcie uderzył w Leśnodorskiego. Oszacował, że prezes nigdy nie był tak słaby jak teraz i to taktycznie najlepszy moment na frontalny atak - opowiada nam osoba orientująca się w sytuacji w Legii.
Nokautującym ciosem wyprowadzonym przez Dariusza Mioduskiego miał być wniosek o odwołanie dwuosobowego zarządu w osobach prezesa Bogusława Leśnodorskiego i wiceprezesa Jakuba Szumielewicza.
Z naszych informacji wynika jednak, że to akcja jedynie na potrzeby mediów, bo Mioduski żadnego wniosku nie złożył. Ponieważ Legia Holding, spółka nadzorująca klub, którą założyli trzej wspólnicy, nie ma... obecnie funkcjonującego zarządu. A nawet gdyby takowy istniał, to mają w nim większość Leśnodorski i Wandzel.
Jak się dowiedzieliśmy, Mioduski wywołał wojnę, bo ma dosyć przyglądania się sytuacji klubu z boku. Choć posiada najwięcej akcji, to nie ma realnego wpływu na codzienne funkcjonowanie Legii. Ponoć scedował to prawo na wspólników w zamian za możliwość nabycia 60 procent udziałów.
- Dlatego żadne zmiany w zarządzie klubu nie wchodzą w rachubę. Stery mocno trzyma Leśnodorski, wpierany przez Wandzla - powiedział nasz informator.