"Super Express": - Co się stało z Kaszpirowskim?
Ryszard Tarasiewicz: - Od początku mówiłem, żeby mnie tak nie nazywać. Jestem zwolennikiem ciężkiej, sumiennej pracy na treningach, a nie jakimś szamanem czy czarodziejem. Przyznaję jednak, że w najczarniejszych snach nie spodziewałem się takiego startu. Nie łudziłem się, że wygramy wszystkie mecze, ale 2-3 spotkania powinny się zakończyć naszymi zwycięstwami.
- Szef Zawiszy pan Osuch zrzuca winę na sędziów. Pan też uważa, że arbitrzy wam szkodzą?
- Błędy są rzeczą ludzką. Rozumiem, że sędzia może się pomylić w spornej sytuacji, ale nie tak jak w meczu z Podbeskidziem, gdy nawet człowiek noszący okulary ze szkłami grubymi jak denka od butelek by zauważył, że należał nam się karny za faul na Masłowskim. Albo w meczu z Lechem w Poznaniu, kiedy nie odgwizdano nam jedenastki za przewinienie obrońców na Wójcickim. Jeśli dodamy do tego niewykorzystanego karnego w starciu z Piastem w Gliwicach, który raczej przesądziłby o naszej wygranej, to mamy obraz, dlaczego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
- Nie boi się pan, że znany z gwałtownego usposobienia Osuch pana zwolni?
- Nie. Rozmawiam z prezesem niemal codziennie i on widzi, że choć w sześciu meczach wywalczyliśmy trzy punkty, to nie były one wymęczone, przypadkowe, ta drużyna ma potencjał. Wypracowujemy swój styl, w naszej grze jest coraz mniej przypadku. Wyniki muszą przyjść, bo ci chłopcy są za dobrzy na to, żeby zajmować ostatnie miejsce w lidze.
- Jest pan zadowolony ze wzmocnień?
- Sprowadziliśmy ludzi, na których było nas stać. Vasconselos, Goulon i pozostali wnoszą coś do drużyny. Nie będziemy się zapożyczać, żyć na kredyt, by ściągać zawodników spoza naszego zasięgu finansowego. W lidze należymy do wyjątków, bo u nas nie ma żadnych opóźnień w płatnościach, wszystkie są regulowane na bieżąco.