20 minut przed 17.30 – o tej porze zacząć się miało ekstraklasowe granie na dziewięciu stadionach – nad stadion w Częstochowie nadciągnęły ciemne chmury. Najpierw lunęły z nich ciężkie krople, tworząc ścianę wody, potem sypnęło lodowymi kulkami, które w kilka minut pokryły białą warstwą zieloną murawę. Wiadomo było, że spotkanie nie rozpocznie się o czasie.
Mecz w Białymstoku – gdzie Jagiellonia potrzebowała wygranej, by świętować tytuł – zdecydowano się jednak rozpocząć zgodnie z planem. W efekcie piłkarze Śląska – czekając w szatni na ustanie opadów, potem na „prace odwadniające” z użyciem m.in. łopat, wreszcie na decyzję Szymona Marciniaka – w szatni śledzili doniesienia z Podlasia. I po każdej kolejnej bramce Jagi schodziła z nich adrenalina…
Kiedy w końcu obie drużyny na boisko wyszły, kwestia złota była już de facto rozstrzygnięta. Boisko zaś – pozytywnie przez naszego najlepszego arbitra zweryfikowane – zdecydowanie nie sprzyjało finezji. Prowadzenie piłki na sporej części murawy nie było możliwe, futbolówka zatrzymywała się w kałużach. Właśnie w ten sposób stuprocentową okazję zmarnował w 27 min John Yeboah: zamiast soczystego strzału, wyszło dzióbnięcie piłki w fontannach wody.
Raków prowadził już w tym momencie 1:0. Ante Crnac musiał dopchnąć piłkę do siatki niemal z linii bramkowej; futbolówka stanęła na niej po strzale Yeboaha, odbitym przez Rafała Leszczyńskiego. Chorwat miał szczęście, że do bramki było tak blisko, bo kałuża była głęboka…
Zamieszanie z pogodą być może wpływ miało także na… VAR. Absurdalnie długo – ponad trzy minuty! - czekaliśmy bowiem na sygnał z wozu dotyczący prawidłowości gola zdobytego w 6. minucie przez Patricka Olsena. Marciniak ustawionym już na środku boiska i szykującym się do wznowienia gry piłkarzom obu ekip sugestywnie pokazywał, że sprawdzana jest pozycja spalona nie autora gola, ale jednego z jego kolegów. I po prawie 210 sekundach wreszcie uVARzono werdykt: anulowanie bramki…
Druga połowa zaczynała się w momencie, w którym w dalekim Białymstoku świętowano już na dobre. Śląsk postanowił natomiast pokazać, że nieprzypadkowo deptał nowo upieczonemu czempionowi po piętach do ostatniej kolejki. Erik Exposito „pocelował” po okienku częstochowskiej bramki z dystansu, 19. golem pieczętując własną koronę króla strzelców. A potem jeszcze „podarował” gola Mathiasowi Nahuleowi Leivie, pozwalając mu wykonać „jedenastkę”: chwilę wcześniej Fran Tudor w bryzgach wody skosił Exposito w „szesnastce”.
Śląsk - który po końcowym gwizdku odbierał przy Limanowskiego srebrne medale - wygraną na stadionie obrońcy tytułu być może nie osłodził sobie goryczy tytułu przegranego jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, zamknął jednak usta wszystkim krytykantom, podważającym jego sukces w przekroju całego sezonu. Raków zaś – wyraźnie znużony rozgrywkami – wylądował ostatecznie w środku tabeli...
Raków Częstochowa – Śląsk Wrocław 1:2 (1:0)
1:0 Crnac 18. min, 1:1 Exposito 49. min, 1:2 Nahuel Leiva 75. min
Sędziował: Szymon Marciniak. Widzów 5500.
Raków: Kovacević – Tudor, Racovitan Ż, Pestka (85. Rodin) – Drachal (85. Myszor Ż), Lederman (71. Zwoliński), Barath Ż (85. Papanikolaou), Jean Carlos Ż – Koczerhin, Yeboah (71. Nowak) – Crnac
Śląsk: Leszczyński – Macenko, Petrow, Petkow Ż, Bejger (55. Żukowski) – Pokorny – Samiec-Talar (90. Ince), Olsen (64. Jezierski), Schwarz, Nahuel Leiva – Exposito.