„Super Express”: - Tymoteusz Puchacz coraz odważniej zaznacza swój pobyt w reprezentacji Polski. Był pan zaskoczony, że syn dostał powołanie na EURO, a od debiutu rozegrał już cztery mecze?
Andrzej Puchacz: - Po cichu liczyłem na to, że może dostać się do kadry. Szczególnie, gdy okazało się, że z powodu kontuzji wypada Arek Reca. Podobają mi się występy syna w drużynie narodowej, nawet ten z Rosją we Wrocławiu, gdzie był współwinny przy stracie gola. Uważam, że dobrze broni. A przecież wytykano mu ten element mówiąc, że jest skupiony tylko na grze do przodu. Zrobił duży postęp pod tym względem. Było to widać w starciu z Hiszpanią. Dopingowaliśmy go z trybun w Sewilli. Dobrze wypadł na tle tak klasowych piłkarzy. Fajnie zagrał także z Islandią w Poznaniu, gdy miał asystę.
- W meczu z Hiszpanią próbował walczyć nawet z trzema rywalami. Syn zawsze był taki był odważny?
- Już taki jest, że się nie boi pojedynków z przeciwnikiem. Jeśli nawet coś mu nie wyjdzie to się tym nie zraża. Próbuje kolejny raz. Dalej robi to samo. Niektórzy po pierwszym niepowodzeniu będą grali bezpiecznie i zachowawczo. Wszystko po to, aby nie popełnić błędu. Nie będą podejmować ryzyka. W Tymku nie ma strachu. Obojętnie czy przyjdzie mu wyjść na mecz z zespołem z pierwszej ligi czy z największymi gwiazdami to każdego rywala traktuje tak samo. Odcina się. Nie ma dla niego znaczenia z kim mu przyjdzie rywalizować. To dobra cecha. Po kim ta jego brawura? Myślę, że zarówno po mamie i po tacie to przejął (śmiech).
Jacek Ziober podpowiada jak zagrać ze Szwecją. To będzie kluczowe ze Skandynawami
- Trener Jan Urban jest zwolennikiem talentu pana syna. Na początku roku prognozował na naszych łamach transfer i powołanie do kadry. Powiedział, że podoba mu się w nim boiskowa bezczelność. Zgadza się pan z tym określeniem?
- Coś w tym jest. Ale takim trzeba być. W przeciwnym razie rywal cię po prostu zmiecie. To nie jest miejsce dla grzecznych. Trzeba walczyć i być silnym psychicznie. Trzeba pokazać swoją piłkarską wyższość.
- Duże emocje towarzyszyły państwu podczas debiutu syna w meczu z Rosją we Wrocławiu?
- Po spotkaniu Tymek podszedł do trybuny, gdzie siedzieliśmy i przekazał nam koszulkę, w której grał. To będzie wyjątkowa pamiątka dla nas. Wzruszenie było duże. W końcu po raz pierwszy zagrał w reprezentacji Polski. Żona tak przeżywa występy Tymka na stadionie, że jest bliska zawału. Ona wszystko w sobie tłumi. Ja to wszystko z siebie od razu wyrzucam.
- Jak pan zareagował na to, że syn wytatuował sobie państwa wizerunek na piersi?
- Nie powiedział nam, że ma taki pomysł. Przyjechał do nas już po fakcie i pokazał tatuaż. Moja żona jest do nich sceptycznie nastawiona. Żona jak zobaczyła tatuaż to tylko się uśmiechnęła. Ja nie miałem z tym problemu. Spodobało mi się to. Tymek lubi tatuaże. To jego wybór.
Józef Wandzik o występie z Hiszpanią. Mówi o reanimacji, tlenie i nożu na gardle kadrowiczów
- Co jest największą zaletą syna?
- Zawsze uwielbiał pracować. Zostawał po treningach, ćwiczył strzały, doskonalił zwody. Chciał się rozwijać, pracował nad sobą. To mu zostało do tej pory. To typ pracusia. Czasami aż mnie zadziwia. Potrafi przyjechać z meczu o trzeciej w nocy, a o dziewiątej już melduje się u trenera Gatuno. Nie ma zmiłuj. Nie odpuści, trening musi wykonać. Pamiętam, gdy przyjeżdżał w nocy ze spotkania w którym nie grał, to szedł na klubową siłownię i ćwiczył. Nigdy nie sprawiał żadnych problemów wychowawczych. Bardzo dobrze się uczył. Mama była nauczycielką języka polskiego, teraz jest dyrektorką. Nie mógł więc podpadać w szkole. Żona pilnowała spraw związanych z nauką, a ja byłem od sportu. Był zawzięty, nie dał sobie w kaszę dmuchać. Ale nigdy nie było na niego żadnych skarg, że coś przeskrobał.
- Tymoteusz jest fanem rapu. Nagrał piosenkę pod tytułem „Kante”. Spodobała się rodzicom?
- Mnie tak, ale żonie nie bardzo, bo w utworze są przekleństwa. Tymek przyjaźni się z raperami. Spotyka się z nimi, gdy ma wolne. Na przykład Janek rapowanie był na meczu ze Słowacją i Hiszpanią, a teraz wybiera się na Szwecję do Sankt Petersburga. Dobrze się ułożyło, że w kadrze Tymek ma wielu znajomych jak na przykład Kuba Moder, Tomek Kędziora, Kamil Jóźwiak czy Karol Linetty. Wprawdzie to dopiero jego pierwsze kroki w reprezentacji, ale dzięki nim czuje się tak, jakby grał w niej pięć lat.
- Remis z Hiszpanią rozbudził nadzieje na awans z grupy. Jednak musimy wygrać ze Szwecją. Jakie mam pan przeczucia przed tym meczem?
- Co do występu syna w tym spotkaniu to trudno mi powiedzieć, czy dostanie szansę. Nie wiadomo, jaki skład trener Paulo Sousa wystawi. Czy zagra Tymek, czy Maciek Rybus to najważniejsze jest dobro drużyny i wygrana ze Szwecją. Mnie cieszy już to, że syn pojechał na mistrzostwa Europy i rozegrał na nich dwa mecze. Ze Szwecją będzie ciężko, ale oceniam, że piłkarsko jesteśmy lepsi od nich. Oglądałem ich w starciu z Hiszpanią i Słowacją. Mam nadzieję, że o tę jedną bramkę będziemy od nich lepsi. Jestem przekonany, że na boisko będzie piłkarska wojna. Szkoda mi tego meczu ze Słowacją. OK, zagraliśmy słabo, ale oni nie wyglądali lepiej, ale strzelili dwa gole i wygrali. Może gdybyśmy zagrali do końca w pełnych składach to byśmy zdobyli bramkę. Nie ma co już rozpamiętywać. Teraz trzeba wygrać ze Szwecją i awansować do fazy pucharowej. To byłby miły akcent dla nasz wszystkich.
- Przed mistrzostwami Europy Tymoteusz podpisał kontrakt z Unionem Berlin. Czy to był dobry moment na wyjazd zagraniczny? Bundesliga to właściwy kierunek dla niego?
- W mojej ocenie to był już najwyższy czas na zmianę klubu. Tymek ma już 22 lata, więc trzeba było zrobić krok do przodu, aby podnieść sobie poprzeczkę. Wydaje mi się, że Niemcy to super kierunek dla niego na ten moment. Patrzę na jego występy w reprezentacji Polski i czuję, że poradzi sobie w Berlinie. Union kupując syna zrobił najwyższy transfer w historii klubu. Pokładają w nim duże nadzieje. Ponadto będzie miał blisko do rodziców, bo tylko 1,5 godziny jazdy samochodem.
Marek Koźmiński o występie z Hiszpanią. To kunszt tego piłkarza zadecydował o remisie