„Super Express”: - Jan Tomaszewski publicznie zaapelował do UEFA o wykluczenie AZ Alkmaar z rozgrywek pucharowych w tym sezonie. Co pan na to?
Michał Listkiewicz: - Nie ma takiej opcji, absolutnie. I nie ma powodów ku temu. Nie było na trybunach zajść niebezpiecznych dla ludzi. Cała sprawa jest zresztą mocno kontrowersyjna.
- Kontrowersyjna? Wygląda raczej na oczywistą…
- Nie wyobrażam sobie, że obaj piłkarze zostali zatrzymani za niewinność. Policja ma swoje – jasno określone – przepisy, i jakiś powód do takich działań musiał być
- No dobra. Ale agresja wobec prezesa? Zamknięte drzwi z korytarza do autobusu? Tu sprawa jest jednoznaczna!
- No to holenderski klub zostanie ukarany, zwłaszcza za te wydarzenia w „strefie zero”. Przepisy ściśle określają, kto może w niej przebywać, jak ma być urządzona itp. Ale powtórzę: moim zdaniem nie jest tak, jak to przedstawiają legioniści – że są całkiem niewinni.
- Zna pan mechanizmy działania organów dyscyplinarnych UEFA, która wszczęła postępowanie w tej sprawie. Kiedy można się spodziewać werdyktu?
- Zarówno delegat, jak i oficer bezpieczeństwa mają 48 godzin na złożenie raportu do UEFA. Ważny będzie zwłaszcza dokument tego drugiego oficjela. To zazwyczaj jest były policjant, najczęściej z Wielkiej Brytanii, bo tam mają największe doświadczenie w zabezpieczaniu imprez sportowych. On w swym raporcie nie bierze w ogóle pod uwagę stanowisk klubów czy tego, co powiedziała pani burmistrz. Opiera się wyłącznie na własnych obserwacjach, i na stałym kontakcie z policją – w tym przypadku holenderską i polską.
- A myśli pan, że – w ramach swych obowiązków – mógł widzieć osobiście całą sytuację pod szatnią?
- Nie wiem. Podejrzewam, że mógł się skupiać na wyjściu kibiców z obiektu. Natomiast zakładam – a sam byłem delegatem przez 28 lat – że w owej „strefie zero” był właśnie delegat UEFA. Po końcowym gwizdku delegat ma bowiem obowiązek udać się w okolice szatni; a jeśli nawet go tam w jakimś momencie nie ma, powinien natychmiast zostać ściągnięty – na przykład przez Legię – w obliczu takich wydarzeń. Mnie też niedawno po jednym z meczów wzywano do „strefy zero”, bo kogoś z drużyny gości nie chciano do niej wpuścić.
- Mówi pan, że najważniejsze będą raporty ludzi UEFA. Kluby nie mają nic do powiedzenia?
- Mają, na pewno nie będzie to sąd kapturowy. Przed wydaniem werdyktu obie strony będą mogły przedstawić swe stanowisko. Zapewne na piśmie, co może wydłużyć okres procedowania przez organa dyscyplinarne UEFA, ale zapewne jeszcze w tym tygodniu poznamy werdykt.
- Wypowiedź pani burmistrz miasta, że nie chce w nim widzieć Polaków, ociera się o ksenofobię. A tu UEFA jest bezwzględna!
- Oczywiście są to nieakceptowalne słowa, ale nie szukajmy w nich „polonofobii”. O ile wiem, to w przeszłości zdarzały jej się podobne wypowiedzi w przypadku bodaj Anglików… Inna rzecz, że gdyby Holendrzy chcieli podejść do tego profesjonalnie, to w takim przypadku – święto w miasteczku i niemożność pogodzenia go z meczem – powinni na ten dzień wynająć stadion na przykład w Amsterdamie. Myślę, że pani burmistrz – o ile Legia w ogóle zgłosiła tę sytuację do UEFA - zostanie poproszona o wyjaśnienie. Kuriozum jest przecież fakt, że kazano ludziom po bilety jechać kilkadziesiąt kilometrów, do Hagi. Czy w takim razie mamy kazać Holendrom wejściówki na Legię odbierać w Płocku?
- No to – wracając do pierwszego pytania - co może grozić Alkmaar? Bo to jednak działanie w warunkach „recydywy”…
- Pewnie kolejna kara finansowa, może nakaz rozegrania meczu bez publiczności. Ale nikt klubu z pucharów nie wyrzuci. Pamiętajmy zresztą, że ewentualne zgłoszenie takiego wniosku to broń obosieczna. No bo jeśli chcemy jakiejś bardzo drakońskiej kary, to musimy być gotowi na podobną sankcję w stosunku do obu legionistów – gdyby okazało się, że jednak wdali się w rękoczyny z ochroniarzem czy nie daj Boże policjantem.