Wczorajsze spotkanie mogło się wcale nie odbyć z powodu mrozu (w chwili rozpoczęcia było minus 11 stopni). Do ostatnich minut delegaci UEFA i przedstawiciele obu klubów debatowali nad możliwością odwołania go. Ostatecznie doszło ono do skutku, ale kibice mogli obserwować powtórki tylko na jednym telebimie, bo drugi... zamarzł.
Piłkarze Juventusu wyszli na boisko tak opatuleni, jakby chcieli zdobyć biegun północny. Termiczne koszulki, szaliki i rękawiczki nic jednak nie dały, bo Włosi od początku grali jakby w spowolnionym tempie. W przeciwieństwie do graczy Lecha, którzy z impetem ruszyli na nieprzyzwyczajonych do takich temperatur rywali.
Ataki przyniosły skutek w 12. minucie, kiedy Semir Stilić znakomicie dośrodkował z rzutu rożnego, a Artjoms Rudnevs głową skierował piłkę do bramki. Od tego momentu lechici skupili się na obronie własnej bramki, ale również wyprowadzali niebezpieczne kontrataki. Jeden z nich w drugiej połowie powinien był wykorzystać Marcin Kikut, który znalazł się sam na sam z Manningerem. Ale jakby wystraszył się i fatalnie przestrzelił.
Druga połowa rozgrywana była nie tylko przy siarczystym mrozie, ale i przy coraz silniej padającym śniegu. To jakby pobudziło graczy Juventusu, którzy odważniej zaatakowali. Idealną sytuację zmarnował Alessandro Del Piero, a na prawym skrzydle Milos Krasić niemiłosiernie ogrywał Luisa Henriqueza.
Jedna z akcji Krasicia zakończyła się golem. Serb znakomicie podał do Vincenzo Iaquinty, a ten łatwo pokonał Kotorowskiego. Lech bronił jednak ambitnie remisu, który dawał mu wyjście z grupy. I przy odrobinie szczęścia osiągnął sukces. To już pewne: "Kolejorz" przed ostatnim meczem grupy A z Salzburgiem zapewnił sobie awans do następnej rundy.