44-letni szkoleniowiec po zakończeniu swej czynnej przygody z boiskiem (a właściwie – jeszcze w jej trakcie) wybrał solidną edukację trenerską (m.in. w Anglii i w USA), w Polsce współpracował już z kilkoma klubami ligowymi. W jego CV figurują wpisy m.in. z Widzewa, Cracovii, ale także stołecznej Legii. Obecna praca w Hapoelu jest drugim etapem jego przygody z tym klubem, po trzech sezonach w latach 2016-2019.
„Super Express”: - Jak oceniono w Hapoelu remis uzyskany przy Bułgarskiej?
Łukasz Bortnik: - Każdy wyjazdowy remis trzeba szanować. Ja z doświadczeń z ligi polskiej wiem, jakim ciężkim terenem jest Poznań dla każdej przyjeżdżającej tu drużyny. Mieliśmy do siebie duże pretensje o pierwszą połowę tamtego spotkania, bardzo słabą w naszym wykonaniu. Na drugą wyszliśmy w nieco innym w ustawieniu i była ona już dużo lepsza. Pamiętajmy jednak, że ze względu na wielkie święto Yom Kipur, które nakazuje Izraelczykom poszczenie przez 25 godzin, nasze przygotowania do meczu nie były optymalne. Mam nadzieję, że w rewanżu pokażemy się z dużo lepszej strony.
- Po reprezentacyjnej przerwie gola dla Lecha nie strzelił jeszcze skuteczny wcześniej Michael Ishak, zatrzymali go również obrońcy Hapoelu. Czy to jednak właśnie on przed rewanżem jest postrzegany jako największe zagrożenie bramki Hapoelu?
- Znamy Ishaka bardzo dobrze, dokonywaliśmy wnikliwej analizy jego gry. To nie przypadek, że interesują się nim mocne kluby, a ofensywa – w której prym wiedzie Ishak – jest bardzo mocną stroną Lecha. Jednak nie obawialiśmy się go. Mamy w Hapoelu dwóch dobrych środkowych obrońców, z ogromnym doświadczeniem – myślę o Miguelu Vitorze, grającym w przeszłości w dobrych drużynach europejskich, oraz o Eitanie Tibim. Postawa tej dwójki, wspartej dobrą grą defensywną reszty drużyny spowodowała, że Ishak nie doszedł w zasadzie do żadnej stuprocentowej okazji w Poznaniu. I mam nadzieję, że w rewanżu będzie podobnie.
Łukasz Bortnik komplementuje reprezentanta Polski
- Kto w składzie Lecha – poza Ishakiem – może stanowić dla Hapoelu największe zagrożenie? Czyja gra podobała się panu najbardziej?
- Bardzo ciekawym zawodnikiem na pewno jest Michał Skóraś, który ma już za sobą debiut w reprezentacji. Myślę, że będzie się dobrze rozwijać i trafi do jakiejś mocnej drużyny w Europie. Niesie go młodość, więc jest bardzo nieprzewidywalny, dzięki czemu potrafi siać sporo zamętu u rywala. Bardzo podoba mi się też drugi skrzydłowy, Kristoffer Velde. Właśnie skrzydła są siłą napędową Lecha. Klasowym zawodnikiem jest też Joel Perreira. To duży atut w drużynie Lecha. Swym dokładnym wrzuceniem w pole karne, „na nos” przypomina mi trochę Filipa Mladenovicia z Legii.
- W Poznaniu w składzie Hapoelu zabrakło Shapiego Sulejmanowa. Czy jego występ w rewanżu będzie znaczącym wzmocnieniem drużyny?
- To świetny piłkarz, nazywamy go „El Szapi”. Nie mógł – z wiadomych powodów, jako Rosjanin – przekroczyć polskiej granicy. Była to duża strata dla nas, bo to bardzo kreatywny zawodnik, dzięki któremu stwarzamy wiele sytuacji bramkowych. Sam też potrafi wykończyć akcję w polu karnym i... spoza niego. Kreatywność, szybka lewa noga - atutów ma wiele. Nie będę przed meczem wchodzić w szczegóły, ale na pewno daje Hapoelowi bardzo wiele – również wielką pewność w grze. Człowiek absolutnie niezbędny!
- W ub. sezonie Hapoel łatwo rozprawił się ze Śląskiem Wrocław. Czy powtórka efektownego zwycięstwa – tym razem nad Lechem – jest realna?
- Nie zgodzę się, że przeprawa była łatwa. Zwłaszcza w pierwszym meczu Śląsk wręcz nas zmiażdżył w I połowie. Mieliśmy wiele szczęścia, że przegraliśmy tylko 1:2, bo przez długą część spotkania byliśmy zamroczeni niczym bokser po ciosie. Dopiero w rewanżu zagraliśmy bardzo agresywnie, z wiarą w awans do kolejnej rundy. Ale mimo wygranej 4:0 muszę powiedzieć, że też mieliśmy trochę szczęścia. Wierzę, że przeciwko Lechowi zagramy równie dobrze, jak wtedy, i swój cel – czyli zwycięstwo – zrealizujemy.
- Czy ewentualny brak awansu z grupy byłby postrzegany w Hapoelu jako porażka?
- Bardziej jako zawód. Na pewno Villareal prezentuje inny poziom, niż reszta stawki w grupie, ale wśród pozostałych ekip w zasadzie każda może wygrać z każdą. Mam zatem nadzieję, że zwycięsko zakończymy domowe mecze z Lechem i Austrią, a i w Hiszpanii powalczymy o dobry wynik.
- Własny stadion na początku tego sezonu – przynajmniej w lidze – nie jest specjalnym atutem Hapoelu...
- Kiedy przed pierwszym meczem z Lechem proszono mnie o porównanie lig w obu krajach, powiedziałem, że o ile w Polsce właściwie każdy może z każdym wygrać, o tyle w Izraelu trzy czołowe drużyny dominują w każdym momencie sezonu. A tymczasem na razie Maccabi Hajfa traci punkty – ma już na koncie bodaj dwa czy trzy mecze przegrane, a my też w swoich spotkaniach trochę się meczymy. W poniedziałek też tylko zremisowaliśmy u siebie, choć zagraliśmy naprawdę dobre spotkanie.
- Czego powinien spodziewać się Lech w czwartek, jeżeli chodzi o frekwencję, atmosferę, przyjęcie przez widzów?
- Przede wszystkim to ny spodziewamy się pełnego stadionu. Kibice potrafią wyśmienicie wesprzeć nas dopingiem, co powinno być naszym atutem.
- I jeszcze na koniec pozapiłkarskie pytanie. Trudno z odległości paru tysięcy kilometrów wczuć się w sposób życia w Izraelu. Udało się – w końcu to już drugi pański pobyt w Hapoelu - „oswoić” ze świadomością, że czasem latają nad głową pociski?
- Może brzmi to dziwnie dla osób mieszkających w Europie, ale... można się do pewnych rzeczy przyzwyczaić. Dowodzą tego sami Izraelczycy, od lat walcząc o pełne bezpieczeństwo w swym kraju. Beer Szewę od Strefy Gazy oddziela ledwie 40 kilometrów, więc zdarzyło mi się już parę razy widzieć na niebie „niezidentyfikowanie obiekty latające” - że tak je żartobliwie nazwę. Na pewno nie jest to łatwe przeżycie dla obcokrajowca, dlatego wiele osób po pierwszym takim doświadczeniu dochodzi do wniosku, że to nie jest miejsce dla nich. Ja miałem to szczęście, że zarówno podczas mojego pierwszego pobytu w Hapoelu, jak i teraz, nie doświadczałem ciągłych alarmów i konieczności chowania się w bunkrach. Takich momentów jest bardzo niewiele w ciągu roku; w czasie mojej obecnej pracy bodaj dwa czy trzy razy zabrzmiały w Beer Szewie syreny. Wszyscy wiedzą, jak się w takich momentach zachować, a w odpowiedni schron wyposażony jest praktycznie każdy dom.