Rzadko zabieramy się do poważnych analiz. Pewnie dlatego, że rola telewizyjnego guru taktycznego niezmiennie wzbudza w nas uczucie zażenowania i rozbawienia. Siada sobie taki w studiu i natychmiast rozpoczyna monolog. Z jednej strony Mourinho, z drugiej Ancelotti, a ten niewzruszony: rysuje kółeczka, strzałeczki, wskazuje błędy i tylko brakuje jeszcze, żeby na końcu wyjął telefon i do obu zainteresowanych zadzwonił z gotowym rozwiązaniem. Aż się zaczynasz zastanawiać, czemu to nie on pracuje w Londynie czy Madrycie?
>>>Wiemy w czym zagrają finaliści Mistrzostw Świata! Zobacz!
Zaznaczamy od razu: podobnych kompetencji nie mamy. Ale po ćwierćfinałach nasunęła nam się jedna myśl: co łączy najlepsze zespoły Europy? Konsekwencja prowadzących je trenerów. A szerzej ujmując temat: niespotykana wręcz - przynajmniej do tej pory - przewidywalność czołowych drużyn Starego Kontynentu.
Ekipy z topu zwyczajnie nie udają. We wtorek i środę - poza przegranymi - w komplecie zagrali tak, jak wszyscy się tego spodziewaliśmy. Bayern długo rozgrywał piłkę, Real zdecydował się na szybkie kontrataki, a Atletico nawet nie próbowało pozorować gry ofensywnej. Wyszło na Camp Nou jak na wojnę i postanowiło trzymać się planu tak długo, jak długo pozwalała na to Barcelona. A później liczyć na cud, czyli zgodnie z doktryną Simeone, którą widzieliśmy wcześniej choćby w starciach ze słynniejszym rywalem zza miedzy.
>>>Oleg Gusiew wraca do zdrowia!
Trener piłkarski jest jak wynalazca. Przede wszystkim liczy się pomysł. Na eksperymenty zawsze brakuje czasu, więc decyduje intuicja i odpowiednie założenia. Przykład? Real Ancelottiego. Początki były trudne. Mourinho stworzył na Santiago Bernabeu flotę dynamicznych myśliwców, a Włoch wolał monolityczny bombowiec. Powstawał długo, ale dzisiaj chyba już nikt nie ma wątpliwości, że dziwnie wyglądający podział zespołu - siedmiu walczy, trzech odpoczywa, a później strzela - okazał się strzałem w dziesiątkę. Ale jak mówią: cierpliwość popłaca.
Mourinho podobnie wytrwały nie był. Chelsea w Paryżu zagrała - głupio to zabrzmi - jak nie Chelsea. Londyńczycy oddawali do niedawna pole gry nawet piłkarzom Galaty, a we Francji nagle uznali, że czas przejąć inicjatywę. Tak jakby lama w jednym momencie zrezygnowała z ucieczki i zdecydowała się pokazać gepardowi, kto rządzi na sawannie. To nie mogło się dobrze skończyć, choć szczęście Portugalczyka polega na tym, że jego ekipa wciąż ma przed sobą rewanż. Lama stałaby się zwyczajnie kolacją.
>>>Krychowiak wybrzydza! Bordeaux? Dziękuję, chcę wyżej!
Przyznajemy, spodziewaliśmy się po ćwierćfinałach efektownych fajerwerków, a dostaliśmy sezonową kompilację. Uczucie 'to już gdzieś widzieliśmy' towarzyszyło nam przez cały czas, ale ta przewidywalność tylko pozornie jest wadą. Coś na ten temat mogliby powiedzieć Sowieci. Im więcej zachód wiedział o ich militarnym potencjale, tym mniej miał ochoty drażnić radzieckiego giganta. I ten mógł trwać. Tak samo jest z futbolem. Skoro wiemy jak mocny w ofensywie jest rywal, to chyba lepiej nie zmuszać go do ataku, prawda?