Roman Kosecki czwartkowy wieczór spędzi w Nantes, gdzie – na zaproszenie władz klubu, którego barwy reprezentował w sezonie 1995/96 – będzie oglądać z trybun rewanżowy mecz 1/8 finału Ligi Europy między gospodarzami a Juventusem (w Turynie było 1:1). Dwa sezony poprzedzające grę w Nantes spędził natomiast w stolicy Hiszpanii. Zagrał dla Atletico 59 meczów ligowych, zdobył w nich 14 goli, wciąż więc z wielkim zainteresowaniem, sympatią i sentymentem spogląda na hiszpański futbol. I na futbol w ogóle...
„Super Express”: - Warto zasiąść we wtorek przed telewizorem?
Roman Kosecki: - Tak. Z wielkimi emocjami czekam na to spotkanie. To będzie wspaniała uczta boiskowa dla każdego kibica: wybitne postaci na murawie, no i arcyciekawa konfrontacja taktyczna.
- Dla której z drużyn mocniej zabije pana serce?
- Jako człowiek, który kiedyś grał w Primera division, kibicuję piłce hiszpańskiej, choć... niekoniecznie Realowi (śmiech)! Z Liverpoolem sentymentalnie wiąże mnie postać Kevina Keegana, mojego ulubionego piłkarza.
- Obaj wielcy rywale w tym sezonie miewają w swych ligach niespodziewane potknięcia. Dlaczego?
- W obu drużynach jest wielu uczestników mundialu, którzy z pewnością ten turniej czuli – i może jeszcze czują – w nogach. Zwłaszcza Liverpool złapał w tym sezonie zadyszkę, ale – po pierwsze – zdaje się z niej wychodzić. A po drugie – być może Juergen Klopp w pewnym momencie celowo nałożył na podopiecznych większe obciążenia treningowe, by zaprocentowały właśnie teraz, w chwili powrotu Ligi Mistrzów. Mam wrażenie, że jego zespół właśnie odzyskał świeżość.
- Real będzie zbudowany mentalnie triumfem w Klubowych Mistrzostwach Świata?
- Tak. Zresztą to wciąż przecież obrońca trofeum Champions League, mający za sobą niezwykły sezon. Myślę jednak, że się nieco od tamtej pory zmienił. To nie jest ten zespół, który – jak sobie przypomnimy jego mecze, zwłaszcza pucharowe – czasem czekał do ostatnich minut, by je rozstrzygnąć. Tamte „horrory”, i gole zdobywane w końcówkach. Zresztą właśnie dzięki tym decydującym bramkom Karim Benzema nagrodzony został „Złota Piłką”.
- Karim Benzema kontra Mohamed Salah: szykuje się pan na tę konfrontację?
- Bardziej ciekaw jestem rywalizacji Salaha z Viniciusem Juniorem. Mam wrażenie, że właśnie aktualna dyspozycja tych dwóch świetnych skrzydłowych – znakomicie grających „jeden na jeden” i potrafiących indywidualnie rozstrzygać spotkania – będzie kluczowa dla losów dwumeczu.
- Ale o Benzemie „The Reds” zapomnieć nie mogą?
- Absolutnie nie! Po zdobyciu „Złotej Piłki” w ubiegłym roku, nagle wszystko się u niego zawaliło. Kontuzja, nieobecność w mistrzostwach świata... W tych okolicznościach właśnie Liga Mistrzów jest dla niego furtką, odskocznią, okazją do powiedzenia światu: „Nie skreślajcie mnie jeszcze”.
- Liverpool – mimo wspomnianej zadyszki – jest w stanie wyrzucić „Królewskich” za burtę pucharów?
- Jest, o ile będzie w stanie na boisku zrealizować to, co Juergen Klopp ma w głowie – a nie wątpię, że coś szczególnego wymyślił na te mecze. W tej fazie rozgrywek nie ma już mięczaków i nie ma zdecydowanych faworytów. Niemal każda z par – a już na pewno ta – mogłaby być finałem Ligi Mistrzów.
- Reasumując: kto będzie lepszy w tej parze?
- Czuję, że dziś Real jest w ciut lepszej formie. Choć chciałbym triumfu „The Reds”, w tym momencie ciut więcej szans na wygraną – w stosunku 51 do 49 – daję więc „Królewskim”.