"Super Express": - Czy był to najlepszy finał mistrzostw świata, które pan obejrzał?
Daniel Bertoni: - Na pewno jeden z najlepszych. Mogę go porównać do tego z 1986 roku, kiedy Argentyna sięgnęła po tytuł po niesamowitym boju z Niemcami. Co jednak jest chyba zrozumiałe, najmilej wspominam i cenię finał z 1978 roku, w którym grałem sam i strzeliłem gola, a moja drużyna wygrała z wielką wtedy Holandią.
- Jakie to uczucie, zdobyć bramkę w meczu decydującym o złotym medalu?
- Czujesz się, jakbyś wdrapał się na sam szczyt. To coś nie do opisania. Wiesz, że wielu chciałoby być na twoim miejscu, ale w tym miejscu i w tym czasie jesteś akurat ty. Chociaż od tamtego spotkania minęło ponad 45 lat, to nadal mam je w pamięci i będę je nosił już na zawsze.
- Wróćmy do Kataru i meczu finałowego, które zapowiadano jako starcie Messiego z Mbappe i chyba nikt się nie zawiódł.
- To był popis tego duetu. Z jednej strony Leo Messi, nie tylko świetny strzelec, ale także dojrzały lider, którzy bierze na siebie odpowiedzialność za drużynę. Z drugiej Mbappe, bardzo szybki, świetny technicznie z piekielnie mocnym uderzeniem. Przypomina mi Messiego z czasów młodości, który również miał świetne wejście w futbol.
- Różnica jest taka, że Messi na tytuł mistrza świata czekał do 36. urodzin, a Mbappe w wieku 23 lat ma dwa medale mistrzostw świata i koronę króla strzelców mundialu.
- Owszem, ale Messi ma też mnóstwo innych trofeów, na które Mbappe musi jeszcze zapracować. Po niedzielnym finale trzeba jasno określić, że Leo jest zawodnikiem spełnionym. Osiągnął wszystko, co można osiągnąć z reprezentacją. Wygrywał Igrzyska Olimpijskie, Copa America, a najważniejsze zostawił na sam koniec. To jest kapitalna kariera, która na stałe zapisała się w historii futbolu i do której świat będzie jeszcze wielokrotnie wracał.
- Dla Messiego był to najprawdopodobniej ostatni mundial, natomiast Mbappe za kilka dni skończy 24 lata.
- Futbol nie znosi próżni. Za chwilę z wielkiej światowej sceny zejdą Messi i Cristiano Ronaldo, którzy przez wiele lat toczyli bój o tytuł najlepszego na świecie. Myślę, że teraz trendy będzie wyznaczał Kylian Mbappe. Być może objawi się ktoś jeszcze. Wydaje się jednak, że Francuz ma wszelkie predyspozycje, aby dorównać możliwościami i osiągnięciami starszemu koledze z PSG.
- Samo spotkanie mogło przyprawić o problemy kardiologiczne, chociaż przez większość spotkania przewaga Argentyny nie podlegała dyskusji.
- Faktycznie, w pierwszej połowie umiejętnie stosowaliśmy wysoki pressing i odebraliśmy Francuzom główny atut, czyli piłki wyprowadzane bocznymi sektorami. Przez większość spotkania udawało się wyłączyć z meczu Mbappe, a podwójna zmiana jeszcze przed przerwą mogłaby sugerować, że trener „Trójkolorowych” uznał, że wszystko się skończyło. Wystarczył jednak jeden błąd, aby natchnąć Francuzów. Wtedy Mbappe dał o sobie znać i udowodnił, że należy do światowej czołówki. Zrobiło się nerwowo, ale jakoś przetrwaliśmy kryzys.
- Kluczowy moment tego spotkania?
- Oj, trochę ich było. Najpierw dwie bramki jeszcze przed przerwą. Kiedy wydawało się, że nic się nie zmieni błąd obrońcy, rzut karny, który dodał wiatru w żagle rywalom. Później widzieliśmy co się działo, ale gdybym miał wybrać ten jeden, to interwencja Emiliano Martineza w końcówce dogrywki, która zachowywała nas w grze i dodała mu pewności przed konkursem rzutów karnych.
- W sumie w wyróżnieniach indywidualnych tylko tytuł króla strzelców nie trafił do Argentyny. Można powiedzieć, że „rzutem na taśmę” Mbappe odebrał ten tytuł Messiemu.
- To prawda, ale obaj zanotowali kapitalne wyniki strzeleckie. Jeden zdobył osiem, a drugi siedem bramek. Te liczby mówią same za siebie.
- Messi mógłby być pierwszym w historii mundialu zawodnikiem, który w każdym kolejnym spotkaniu mistrzostw strzelał gola. Na drodze do realizacji tego celu stanął jednak Wojciech Szczęsny.
- No cóż, zdarza się. Akurat tamten karny był wykonany nieźle, natomiast Szczęsny idealnie wyczuł intencje Messiego, rzucił się we właściwym kierunku i zaliczył świetną interwencję.
- Skoro jesteśmy przy Polakach, jak oceni pan pracę Szymona Marciniaka, sędziego meczu finałowego?
- Powiem krótko, znakomicie wykonał swoją robotę. Decyzje podejmował bardzo szybko i co ważne, bezbłędnie. Nawet jeżeli były jakieś wątpliwości, to powtórki wszystko rozwiewały. To ważne, bo w poprzednich spotkaniach praca arbitrów pozostawiała wiele do życzenia, jednak tym razem sędzia był z najwyższej półki. Oby jak najwięcej takich!
- Długo Argentyna czekała na taki triumf.
- To jest niezwykłe, że przez dekady mieliśmy świetnych zawodników, którzy nic nie mogli wygrać. Przecież dopiero w ubiegłym roku przełamaliśmy 30-letnią niemoc w Copa America, a w tym roku po 36 latach zdobyliśmy tytuł mistrzów świata. Długo czekaliśmy, ale było warto. Cieszę się bardzo, także z sukcesu tych chłopaków, bo to niezwykłe zwieńczenie ich kariery.
- Czy Messi prześcignie Maradonę?
- W jakimś sensie na pewno. Piłka nożna opiera się na emocjach, sentymentach. Każdy, kiedy zaczynał miał kogoś na kim się wzorował. Kiedy Diego Maradona dorastał, każdy w Argentynie był wpatrzony w Mario Kempesa i naszą drużynę. Później to „Boski Diego” został idolem dla tłumów. Wielu współczesnych młodych kibiców zna go jedynie z opowieści rodziców, albo archiwalnych filmów. Ich idolem jest Messi, który po katarskim mundialu na stałe wpisał się do panteonu wielkich piłkarzy. Być może na tej fali narodzi się kolejny wspaniały zawodnik.
- Dlaczego Argentyna tak długo czekała na taki triumf? Przecież wcześniej przez trzy dekady mieliście genialnych piłkarzy, wasze kluby odnosiły sukcesy, ale kadra nie była w stanie niczego wygrać.
- Wydaje się, że odpowiedzi na to pytanie należy szukać w kwestii mentalnej. Mieliśmy świetnych piłkarzy, ale nie mieliśmy drużyny. Zawsze czegoś brakowało. Pamiętam doskonale nastroje panujące w 1998 roku, kiedy jechaliśmy do Francji po złoto, ale przez konflikty w szatni, niesnaski z trenerem zakończyliśmy zmagania w ćwierćfinale. W 2006 roku w ćwierćfinale z Niemcami zabrakło nam kropki nad „i”, a później przyszła przegrana po rzutach karnych. W 2014 roku nie byliśmy wystarczająco skuteczni i daliśmy się zaskoczyć Niemcom. Po erze Maradony przez naszą kadrę przewinęli się znakomici piłkarze, jak Sensini, Simeone, Batistuta, Aguero, Ayala, czy Crespo, którzy należeli do najlepszych na świecie, ale nie potrafili tego udowodnić w kadrze.
- Czy Messi musiał dojrzeć do roli lidera, aby Argentyna wróciła z mundialu ze złotem?
- Myślę, że tak. Na tych mistrzostwach widzieliśmy Messiego nie tylko strzelającego, ale także broniącego, który brał na siebie ciężar gry, pomagał zespołowi w trudnych momentach, jak w dogrywce meczu finałowego. Oczywiście, miewał także gorsze chwile, ale kto ich nie ma. Widać było w nim olbrzymią determinację. Wiedział czego mu brakuje i bardzo chciał tego osiągnąć.
- Czyli on i kilku jego partnerów zdobyło tytuł w ostatniej chwili?
- Z pewnością w najbliższych latach dojdzie do pewnej wymiany. Ona w zasadzie już się dokonuje, ale przed selekcjonerem niełatwe zadanie. Za chwilę występy w kadrze zakończą Messi, Angel di Maria, czy Nicolas Otamendi. Trzeba będzie znaleźć jakościowych następców, którzy będą w stanie podporządkować się drużynie.
- Na ile ten sukces jest dziełem Lionela Scaloniego?
- W bardzo dużym procencie. Jak już wspomniałem, do tej pory mieliśmy zawodników, ale brakowało nam drużyny. Scaloniemu udało się przełamać wiele barier, namówić Messiego do powrotu do reprezentacji. Później pokazał, jak powinien funkcjonować lider. Leo znalazł wspólny język z młodzieżą. Stworzył z nimi jedną grupę. W tej kadrze każdy pójdzie za każdym nawet w ogień. Tak, jak przez lata byliśmy stawiani jako przykład niespełnienia i wiecznego zawodu, tak ostatnie dwa lata są dla naszych kibiców wynagrodzeniem za wszystkie niepowodzenia. Rok po roku sięgnęliśmy po tytuł najlepszego zespołu na kontynencie, a teraz także na całym świecie. To jest niesamowite.
- Czy Argentyna jest obecnie najlepszą drużyną na świecie?
- Wygrała mistrzostwo świata, więc tak!