„Super Express”: - Wszyscy rozpływają się nad pracą polskiego tercetu. A ja zapytam przekornie: zadrżał pan w którymś momencie meczu?
Michał Listkiewicz: - Przy pierwszym karnym. Bo kontakt między zawodnikami był, ale trzeba było mieć sokole oko, by to wypatrzeć. Zadrżałem, czy Szymon to zagwiżdże. A potem jeszcze raz, gry przyszło mu oceniać „symulkę” Marcusa Thurama. „Żeby tylko z karnym nie wyskoczył!” - pomyślałem. Ale ocena znów była prawidłowa.
- Mówiąc krótko: pełna kontrola w wykonaniu Marciniaka?
- Tak. Sędzia ustawia sobie mecz w pierwszych 10 minutach. Argentyńczycy na początku zaczęli kopać. Ale był jeden, drugi, trzeci gwizdek: Szymon wkroczył, pokazał, kto rządzi i wszystko się uspokoiło. Już do końca gry miał wielki respekt u zawodników. Rzuty karne nie były kontestowane. W mowie ciała też był bardzo przekonujący. Uśmiechał się do piłkarzy, ale i potrafił położyć palec na usta: „Już nie gadamy. Pośmialiśmy się, a teraz do roboty”. Sędziował wspaniale. Zgodziłbym się z Howardem Webbem, że był to najlepiej sędziowany finał w całej historii mistrzostw.
- Ale niektórym się nie podobało. Dziennikarze „L'Equipe” dali Marciniakowi dwójkę...
- Chyba im się systemy oświatowe pomyliły. W niemieckich szkołach jedynka to jest maks. Może Francuzi – na zasadzie zbliżenia z sąsiadami – po niemiecku ocenili pracę Szymona (śmiech)?
- Pierluigi Collina pochwalił Szymona Marciniaka za to, że podejmując decyzje na boisku, radził sobie bez technologii VAR. Ale trudno uwierzyć, by sędzia główny z VAR-em się konsultował...
- Były rozmowy – bo zawsze są. Ot, choćby konsultacja w sprawie spalonego przy trzeciej bramce dl Argentyny. Sytuacja była stykowa, Tomek ocenił, że ofsajdu nie było, a analiza VAR to potwierdziła. Generalnie trzeba oddać ukłon Zbigniewowi Bońkowi i Zbigniewowi Przesmyckiemu, że tak szybko wprowadzili VAR w Polsce. Dzięki temu w jego zastosowaniu jesteśmy profesorami. Możemy uczyć cały świat, jak powinien pracować ten system; mamy też świetnych specjalistów. Szymon z VAR-em współpracował już setki razy, niejednokrotnie zasiadał też przed monitorem, ma to w małym palcu. Wspaniale, że w finale szefem zespołu VAR był Tomek Kwiatkowski. On i Szymon rozumieją się w dwa słowa, nie trzeba było więc zatrzymywać gry, biegać do monitora itp.
- A zachowanie Marciniaka po meczu? Gest przytulenia Mbappe?
- Szymon ma świetny kontakt z zawodnikami i to, co zrobił, było jak najbardziej naturalne. To nie było szukanie rozgrzeszenia za popełnione błędy. A Mbappe ten gest zaakceptował. Nie było żadnego grymasu, próby odepchnięcia: „Odejdź, nie lubię cię”. Szymon wyprzedził w ten sposób Macrona, który dopiero potem miał okazję pocieszać Mbappe.
- Panowie z naszego tercetu długo bawili się na bankiecie po finale?
- Wypili tylko symboliczną lampkę szampana z Pierluigim Colliną. Ale trzeba to podkreślić, bo to wyjątkowe zdarzenie: Collina jest strasznie rygorystyczny, jeśli chodzi o alkohol. Wszem i wobec powiada, że spośród wszystkich alkoholi najlepsza jest woda! Ale tym razem wzniósł toast kieliszkiem szampana! I wcale mnie to nie dziwi. Widziałem wiele ceremonii wręczania medali po finale mundialu, ale nigdy jeszcze nie widziałem szefa FIFA – ktokolwiek by nim nie był – tak szczęśliwego i zadowolonego z sędziowania, jak w niedzielę Gianni Infantino. On wręcz promieniał! Dzięki występowi Szymona i reszty zespołu wszystkie narzekania na pracę sędziów w tym turnieju – a były takie po ćwierćfinałach i półfinałach – poszły w niepamięć.
- Jakie było pierwsze zdanie wymienione przez pana z synem po finale?
- „Jestem szczęśliwy, berło jest wasze” - napisałem do Tomka. A potem przekierowywałem im wszystkie życzenia i gratulacje od znajomych z całego świata. Michel Vautrot, guru francuskich sędziów, pogratulował jako jeden z pierwszych. Napisał: „Perfect. Concert”.
- W drugą stronę też płynęły wiadomości?
- Oczywiście. Tomek z kolei napisał do rodziny: „Chyba was nie zawiodłem”. A w poniedziałkowe południe dostałem od niego SMS-a, że pozdrawia mnie Edgardo Codesal – mój „szef” z finału MŚ w 1990. Był w kontakcie z meksykańskimi sędziami w Katarze i po finale przekazał im, że też chciałby mieć takiego syna (śmiech).
- Ten finał będzie przepustką dla polskiego tercetu na kolejne lata do największych wydarzeń piłkarskich?
- Na pewno. O ile dotąd byli wymieniani w piątce najlepszych zespołów sędziowskich, o tyle teraz Szymon jest już samodzielnym liderem u Colliny. I najlepszym kandydatem do sędziowania finału Ligi Mistrzów. Nie wiem też, czy nie przyjdzie wkrótce czas, że sędziowie klasy Szymona Marciniaka będą wynajmowani do ligi angielskiej, hiszpańskiej, niemieckiej. Byłby to naturalny kierunek.
- Świetny występ w finale nie sprawi, że – choćby przez chwilę – nasi bohaterowie zaczną bujać w chmurach?
- Nie ma takiego zagrożenia. Wiedzą, że wciąż czeka ich ciężka robota, bo dla sędziego zawsze najważniejszy jest nie ostatni, ale... następny mecz. Jak teraz w lutym pojadą – dajmy na to – na spotkanie Stali Mielec z Wartą Poznań, będą musieli go traktować tak samo, jak finał.
- Wyjazdu na Malediwy czy Seszele – jak to robili polscy piłkarze po odpadnięciu z mundialu – nie będzie?
- Nie. Do środy cała trójka zostaje w Katarze. Chłopaki mają tam już zaplanowaną odnowę biologiczną. Rozpisali sobie też krótkie roztrenowanie, a zaraz potem - powrót do treningów przed wznowieniem ekstraklasy.