Leicester w obecnych rozgrywkach Premier League kompletnie nie przypomina drużyny, która kilka miesięcy temu sensacyjnie sięgnęła po tytuł mistrza Anglii. Wprawdzie w Lidze Mistrzów "Lisy" awansowały do 1/8, ale na krajowym podwórku radzą sobie bardzo słabo i jeśli tak dalej pójdzie może okazać się, że za rok będą grali w Championship. W weekend była chwila radości po tym, jak podopieczni Claudio Ranieriego utarli nosa bogaczom z Etihad Stadium dowodzonym przez Pepa Guardiolę i wygrali 4:2 z Manchesterem City. Kibicom wydawało się, że ich drużyna wraca na właściwe tory tym bardziej, że kolejnym rywalem było Bournemouth. Jednak nic bardziej mylnego, ponieważ triumf nad "Obywatelami" był pozytywnym wypadkiem przy pracy.
We wtorkowy wieczór obrońcy tytułu nie potrafili za wiele zdziałać i brakowało im szczęścia, jak w 7. minucie, kiedy Jamie Vardy minął Artura Boruca i powinien strzelić do pustej bramki, lecz Steve Cook zdołał wybić piłkę. Polak okazał się bohaterem "Wisienek" w doliczonym czasie gry. W zamieszaniu w polu karnym instynktownie obronił piłkę uderzoną przez Leonardo Ulloę. Ta parada zapewniła gospodarzom trzy punkty i awans do górnej części tabeli Premier League. W zespole gości w meczowej osiemnastce zabrakło Marcina Wasilewskiego i Bartosza Kapustki, co nie jest dla nikogo żadnym zaskoczeniem w ostatnich tygodniach, ponieważ pozyskany latem z Cracovii pomocnik grywa regularnie w zespole U-23, a spotkania dorosłej ekipy Leicester ogląda wyłącznie z trybun.
#boruc redeems himself with a 3 point save #bourenemouth #leicester pic.twitter.com/omArzzeLVf
— The Real Equaliser (@real_equaliser) 13 grudnia 2016