Tomas Rosicky

i

Autor: archiwum se.pl

Tottenham - Arsenal 0:1. Angielskich uczestników Ligi Mistrzów już znamy!

2014-03-16 20:42

Zaczynali sezon z tytułem najefektowniejszej drużyny w Europie. Nie tylko seryjnie wygrywali, ale też kradli serca fanów, a ich kolejne triumfy wskazywały, że Arsene Wenger wreszcie zakończył przedłużający się w nieskończoność proces budowania drużyny kompletnej. Dziś o podobnych wnioskach nikt już nie pamięta. 'Kanonierzy' są bliscy katastrofy, a styl gry drużyny jak żywo zaczyna przypominać popisy londyńczyków z połowy lat 90.

Do szczęścia wydaje się brakować tylko Seamana, Adamsa, Keowna czy Dixona. 'Boring, boring Arsenal' królował w ostatniej dekadzie XX wieku i mieliśmy wrażenie, że podobnego kaleczenia futbolu za panowania Wengera się nie doczekamy. Jak widać jakiekolwiek ideały - nawet najszczytniejsze - tracą na znaczeniu w momencie, gdy zaczynamy walczyć o Ligę Mistrzów.

>>>Liverpool goni Chelsea!

Pojedynek Tottenhamu i Arsenalu reklamowaliśmy jako starcie sfrustrowanych i okaleczonych. Nie minęło więcej jak 70 sekund, gdy przekonaliśmy się, że przynajmniej z gośćmi nie jest tak źle. Akcję rozpoczął i zakończył Rosicky. W międzyczasie przebiegł 60 metrów, wymienił 'klepkę' z Giroud i uderzył tak, że Llorisowi przyszło wyciągać piłkę z siatki. Gorszego początku 'Spurs' wymyślić sobie nie mogli.

Podopieczni Tima Sherwooda nie grali źle. Szybko przejęli inicjatywę i rozpoczęli szturm na bramkę Szczęsnego. Kolejne znakomite spotkanie rozgrywał szybki jak strzała Andros Townsend, na lewej stronie szarżami popisywał się Daniel Rose, a w środkowej strefie zdawał się panować Christian Eriksen. Problem gospodarzy nazywał się Adebayor. Togijczyk dokonywał wręcz cudów w polu karnym i tylko jego ofiarnej postawie Szczęsny zawdzięcza czyste konto. Inna rzecz, że swoje od siebie dorzucił Nacer Chadli, w którego przypadku jesteśmy wręcz przekonani, że akurat w niedzielne popołudnie nie trafiłby nawet w przelatującego Boeinga.

>>>Koniec kariery Adamka? Tak twierdzą specjaliści!

Jeśli chodzi o Arsenal, nie mamy właściwie nic do dodania. Ponoć zagrali, na pewno wygrali, ale pozytywów znaleźć nie sposób. Santi Cazorla w drugiej połowie poruszał się tak, jakby lewej strony klatki piersiowej odczuwał skutki zawału serca, a udane zagrania Rosicky'ego zakończyły się mniej więcej 80 sekund po pierwszym gwizdku arbitra; akurat gdy kończył swoją 'cieszynkę'.

Kompletnie zniknął Oliver Giroud i tylko Oxlade-Chamberlain jeszcze w pierwszej połowie potrafił stworzyć zagrożenie pod bramką Llorisa. Problem w tym, że o ile Anglik nie pierwszy raz już pokazuje, że zatrzymać się go właściwie nie da, o tyle udowadnia też, że cały proces krycia jego osoby wydaje się bezsensowny. Jeśli ktoś może minąć sześciu rywali i spudłować w najprostszej sytuacji, to będzie to właśnie pomocnik Arsenalu.

>>>Hit Ekstraklasy na remis! Stilic bohaterem!

Słabości 'Kanonierów' zauważył chyba Wenger, który w ostatnim kwadransie nie chciał już nawet sprawiać wrażenia zainteresowanego atakowaniem. Po trzech przeprowadzonych przez Francuza zmianach londyńczycy dysponowali trójką lewych defensorów, trójką pomocników i znudzonym napastnikiem, który prawdopodobnie mógłby nie wychodzić na drugą połowę, a wielkiej różnicy byśmy nie zdołali dostrzec.

Inna sprawa, że Arsenal wraca do walki o tytuł Mistrza Anglii. Jeden mecz zaległy, 4 punkty straty do liderującej Chelsea i wcale nie najtrudniejszy kalendarz. Porażka podpiecznych Tima Sherwooda oznacza natomiast, że prawdopodobnie zakończyła się walka o Ligę Mistrzów. Piąty Tottenham traci 7 punktów do Manchesteru City, ale ma... trzy mecze więcej. 'Koguty' przez porażkę z Arsenalem zasługują więc na tytuł frajerów sezonu. Gratulujemy.

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze