Nasz najlepszy sędzia piłkarski we wtorek prowadził starcie 1/8 finału Ligi Mistrzów między Milanem i Feyenoordem. Zapisał się w nim czerwoną kartką dla francuskiego mistrza świata, Theo Hernandeza, która miała – jak się później okazało – kluczowe znaczenie dla losów rywalizacji. Jego decyzję skrytykował sam Zlatan Ibrahimović, ale inni obserwatorzy zdecydowanie ją docenili.
Ruch – Wisła: #meczmistrzow jak Liga Mistrzów?
Teraz Szymon Marciniak – po raz pierwszy w tym sezonie – zawitał na boiska pierwszoligowe, prowadząc rekordowe pod względem frekwencji starcie „Niebieskich” z „Białą gwiazdą” (Ruch przegrał z Wisłą 0:5). I… zastosował standardy championsleaguowe, do czego przyznał się po zakończeniu spotkania.
Co za słowa trenera Ruchu Chorzów po kompromitacji z Wisłą Kraków, Dawid Szulczek rozbity i załamany. „Koszmar”
- Niezależnie od poziomu, zawsze daję szacunek piłkarzom, a piłkarze mi go oddają. Staram się, żeby wiedzieli, że mogą zająć się piłką, a ja nie pozwolę na to, żeby ktoś tam się kopał, żeby było chamstwo – tłumaczył swoją „filozofię gwizdania”. Ostrych starć nie brakowało, ale chamstwa i brutalności rzeczywiście nie było, stąd tylko dwie żółte kartki.
Szymon Marciniak wcale nie był zaskoczony porównaniem meczu Ruch - Wisła do Ligi Mistrzów
- Z drugiej strony: myślę, że daję pograć piłkarzom trochę więcej jak inni; również na tych niższych szczeblach – podkreślał Marciniak. - Również po to, żeby na przykład pierwszoligowcy też poczuli smak wielkiej piłki: tego, jak się gra Lidze Mistrzów. Bo tam czasami się nie gwiżdże jakichś „małych pierdół”, tylko daje się grać, żeby upłynnić widowisko. To się lepiej ogląda. Myślę, że dzisiaj taki sposób sędziowania pasował – dodawał rozjemca.
Marciniak nie krył też, że był pod wrażeniem atmosfery stworzonej przez wypełnione po brzegi trybuny. - Coś kapitalnego! - rzucał do mikrofonów. A potem, zastanawiając się, czy aby na pewno powinien się dzielić tymi refleksjami, wracał też do racowiska. - Nie wiem, czy mogę to mówić, ale… ten biały dym tak naprawdę nikomu nie przeszkadzał, szybko poszedł w górę. Gorzej było dopiero z tymi kolorowymi dymami – dodawał.
Po tych ostatnich spotkanie zostało przerwane na blisko dziesięć minut. - A taka przerwa wybija zawodników z rytmu. Nas zresztą też – przyznawał Marciniak. - Ale cóż, taka jest kolej rzeczy: kibic się bawi. I często sam pewnie nie zdaje sobie sprawy, że po jego działaniach możemy stracić aż 10 minut – tłumaczył. - Na szczęście było-minęło…
Szymon Marciniak niczego nie tai w sprawie swej przyszłości. „Od czasu do czasu warto gdzieś wyjechać” [ROZMOWA SE]
Marciniak podsumował też… własną pracę. - Nie ma meczów idealnych, ale dużych pomyłek dziś nie było. Bo – umówmy się – trudno było coś zepsuć w tak układającym się spotkaniu. Wśród zawodników też nikt nie skakał, nikt nie marudził po moich decyzjach. Ale koncentracja musiała być pełna, bo dla mnie – dla nas, naszego zespołu sędziowskiego – nie ma meczów mniej ważnych – przypominał.
Zapytaliśmy też naszego arbitra już o wrażenia czysto sportowe z sobotniego widowiska. O to, czy któryś z zespołów pasuje – jego zdaniem – do ekstraklasy, w której Marciniak sędziuje na co dzień. - Każdy mecz jest inny. Tym razem Wisła była lepsza, wykorzystała swoją dobrą dyspozycję. Myślę, że takim zespołom, jak krakowianie i chorzowianie, lepiej gra się w meczach między sobą, kiedy mecz jest otwarty. Trudniej idzie im, zdaje się, prowadzenie ataku pozycyjnego – analizował nasz eksportowy rozjemca.
A potem odniósł się do meritum pytania. - Jeżeli patrzy się na całość – a ja zawsze patrzę na zespół, na sztaby, na oprawę i na kibiców – to nie ma wątpliwości, że oba zespoły zasługują na to, żeby wrócić do ekstraklasy. I żeby rozgrywać w niej więcej meczów w takiej właśnie atmosferze – podsumował sobotnie widowisko Szymon Marciniak.
Wiślacki bohater meczu na Stadionie Śląskim, Angel Rodado, i jego piękna muza
