Tak mieszka Antoni Piechniczek

i

Autor: ARTUR HOJNY / SUPER EXPRESS

Antoni Piechniczek: Mówiąc o Messim "Leśny Dziadek" nie chciałem mu dokuczyć [WYWIAD]

Już za dwa dni Antoni Piechniczek – jeden z najwybitniejszych polskich szkoleniowców, który dwukrotnie zaprowadził biało-czerwonych na mundial, sięgając z nimi po trzecie miejsce w świecie podczas turnieju w Hiszpanii w 1982 – świętować będzie 80. urodziny. Z tej okazji w Alei Gwiazd w jego ukochanej Wiśle odsłonięta zostanie poświęcona mu pamiątkowa tablica, a spora grupa niegdysiejszych reprezentacyjnych podopiecznych zagra – oczywiście pod jego kierunkiem – w pokazowym meczu na miejscowym boisku „Jonidło”. „Super Express” – pamiętając o benefisie i pięknym jubileuszu Pana Trenera – odwiedził go w tym tygodniu w jego beskidzkim mateczniku.

„Super Express”: - Spotykamy się z panem „u stóp” słynnego kominka, który wiele lat temu – dzięki telewizji – stał się sławny w całym kraju. Lubi pan to miejsce w domu?

Antoni Piechniczek: - Spędziłem – i spędzam nadal, zwłaszcza zimową porą – sporo czasu przy tym kominku. Zdaję sobie sprawę, że dzięki rozmowom z redaktorem Andrzejem Zydorowiczem z TVP Katowice, ten kominek stał się popularny w całej Polsce. Wspominam to z sentymentem, bo... człowiek był wtedy młodszy o te 40 lat i miał przed sobą inne perspektywy, niż dziś.

- Jak się panu żyje w Wiśle?

- Żyje się bardzo dobrze. Odkryłem to miejsce, kiedy byłem młodym zawodnikiem, miałem 20 kilka lat. Gdy zakończyłem swoją zawodową karierę, przeprowadziłem się tu na stałe i wielce się z tego cieszę, bo też kocham przyrodę. Wisła dziś słynna jest nie z futbolu, ale ze skoczków narciarskich: Adama Małysza i wielu innych młodszego pokolenia, ale generalnie sport ma się w Wiśle bardzo dobrze, bo lokalne władze w niego inwestują, rozkręcają go.

- Znalazł pan w Wiśle swoje „miejsce do życia” na lata i dekady. To prawda, że przysłużyła się temu piłka i bieganie po górach w ramach zimowych przygotowań do sezonu?

- Prawda. Było kiedyś w ośrodku Startu w Wiśle zgrupowanie, którego szefem był ówczesny szef Wydziału Szkolenia, Ryszard Koncewicz. Z jednym z jego współpracowników, Kazimierzem Górskim – legendą, która nastała po Koncewiczu – poszliśmy akurat w ten rejon, w którym dziś jesteśmy, na zabawę biegową. Wyobraźcie sobie: styczeń, osiemnaście stopni mrozu, śnieg skrzący się w pięknym słońcu. Raj na ziemi dla kogoś, kto kocha góry i narty. Zapamiętałem sobie to jedno konkretne miejsce i kiedy już zostałem trenerem – wtedy akurat prowadziłem Odrę Opole – zacząłem realizować swoje marzenie. Najpierw wydzierżawiłem trochę ziemi, potem postawiłem na niej camping i w tym campingu spędzałem wakacje z dziećmi. A dwa lata po mistrzostwach świata w Hiszpanii rozpocząłem w tym miejscu budowę domu.

Jan Tomaszewski grzmi w sprawie Lewandowskiego. Okrutnie zaorał Zahaviego, nie zostawił na nim suchej nitki

- Przy kominku, w otoczeniu pamiątek piłkarskich, łatwiej snuć wspomnienia. Lubi pan takie chwilę?

- Lubię, zwłaszcza gdy wiążą się z odwiedzinami kolegów i przyjaciół: byłych piłkarzy, trenerów, pracowników naukowych AWF. Wracamy wtedy do przeszłości. Te rozmowy są dla mnie bardzo cenne, bo w piłce nożnej przecież obowiązują pewne ponadczasowe zasady. Wiele osób powiada, że dziś wszystko w futbolu jest lepsze, nowocześniejsze, szybsze niż było kiedyś. Ale przecież wielcy piłkarze rodzili się zawsze: Pele, Maradona, dziś Messi – o wspaniałych polskich piłkarzach nie wspominając.

- Ale gdyby Kazimierza Deynę czy Johana Cruyffa przenieść na dzisiejsze boiska, to daliby sobie radę w dzisiejszej piłkarskiej rzeczywistości? Z obecnym tempem, szybkością i intensywnością gry?

- Przecież wielkość piłkarska takich zawodników bynajmniej nie opierała się na tym, że byli sprinterami; wyróżniali się boiskową inteligencją, rozumieniem gry, lansowaniem nowego sposobu gry zwanego „futbolem totalnym”, dziś będącego fundamentem w każdej lidze i w każdej drużynie. Dlatego zbulwersowały mnie słowa Jacka Gmocha, że gdyby na mundialu w Argentynie miał w składzie Roberta Lewandowskiego zamiast Włodzimierza Lubańskiego, zostałby mistrzem świata. W ten sposób zrobił krzywdę Lubańskiemu, który przecież wybitnym piłkarzem był, choć nie grał w Bayernie, a „tylko” w Górniku. W tym Górniku jednak grał z zawodnikami znakomitymi, a sposoby gry wypracowane i przećwiczone w codziennym mozolnym treningu niezliczoną ilość razy skutkowały nie tylko jedynym w historii finalem europejskiego pucharu z udziałem polskiej drużyny, ale i przenosiły się z korzyścią na spotkania reprezentacji. Czy – odwołując się na przykład do Formuły 1 - Emerson Fittipaldi był słabszy kierowcą od tych dzisiejszych? Nie. Jestem pewien, że nauczyłby się współczesnych bolidów. Dlatego zawsze będę bronił tamtych piłkarzy, a porównanie – moim zdaniem – było wyjątkowo nietrafne. Na pewno błyskotliwe, może podsunięte trenerowi przez dziennikarza – nie wiem; powtórzę jednak: było nietrafne.

Piechniczek Różnica między Lato a Lewandowskim

- Dwa nazwiska w trakcie dotychczasowej rozmowy pan wymienił: Messi i Lewandowski. Zapewne nieprzypadkowo...

- Po losowaniu grup – i zestawieniu Polski z Argentyną – od razu w mediach podkreślano, że dojdzie do konfrontacji tych dwóch zawodników. Trochę się zaperzyłem; wybieranie, których z nich jest lepszy, miałoby sens sześć lat temu, gdy obaj byli młodsi o owe sześć lat. To w tym kontekście padło – nagłośnione potem na cały świat – określenie „leśny dziadek”. Bynajmniej nie chciałem dokuczyć Messiemu. Przez cały okres jego gry w Barcelonie widziałem całe mnóstwo meczów, w których grał wybitnie, „robił różnicę”, i był fundamentem sukcesów drużyny, zwłaszcza za czasów Guardioli. Nawet Lewandowski, strzelając wiele bramek dla Bayernu, nie decyduje o wyniku meczu w tak wielkim stopniu, jak robił to Messi w najważniejszych grach „Barcy”. Cieszę się natomiast, że dożyłem czasów, w których polski piłkarz uważany jest za najlepszego na świecie. Oddać mu trzeba niesamowite wyczucie, umiejętność znalezienia się w dobrej sytuacji i jej wykorzystania. Na tym polega jego wielkość. Ale jaka jest różnica między Lewandowskim a Grzesiem Lato? Ano taka, że ten pierwszy w finałach mistrzostw świata nie strzelił ani jednej bramki, a Lato dziesięć.

- Bo miał lepszych kolegów?

- Na pewno grał w lepszej drużynie jako całość. Reprezentacja, którą prowadził pan Kazimierz Górski, była zdecydowanie lepsza niż nasza obecna drużyna narodowa.

Rafał Trzaskowski rozwścieczył kibiców. Będzie interwencja Cezarego Kuleszy, szykuje się gorąca wymiana zdań

Zbigniew Boniek, Antoni Piechniczek

i

Autor: CyfraSport Zbigniew Boniek, Antoni Piechniczek

- Reprezentacja Kazimierza Górskiego rzeczywiście wygrała z Argentyną. Ale reprezentacja Antoniego Piechniczka też – na jej terenie, i to w czasie, kiedy rywale byli mistrzami świata! Na dodatek – co warto przypomnieć – z jednym bramkarzem w składzie, na dodatek mający złamany palec! Młodsi nie wiedzą, starsi być może nie pamiętają – przypomni pan tamten mecz?

- Powołałem wtedy na ten mecz dwóch bramkarzy, których zamierzałem zabrać na zbliżający się mundial do Hiszpanii: Józka Młynarczyka i Piotrka Mowlika. Ten drugi stawił się na zbiórkę w stolicy, ale z informacją, że w środę – czyli w dniu meczu w Argentynie – odbędzie się pogrzeb jego ojca... Mogłem mu tylko złożyć wyrazy współczucia i kondolencje, zwalniając z wyprawy. Młynarczyk przyjechał chwilę potem. „Ostatnio trochę mnie na treningu dzióbnęli” - powiedział i zademonstrował palec złamany pod kątem prostym w stosunku do pozostałych palców. Oczywiste było, że nie mógł lecieć. Zaczęliśmy więc szukać w Warszawie Jacka Kazimierskiego. Tyle że ten... zniknął jak kamfora; nikt nie wiedział, gdzie jest. Ostatnia szansa tkwiła w fakcie, że elementem lotu do Ameryki Południowej była przesiadka w Madrycie, gdzie mógłby się dosiąść do nas grający w Hiszpanii Jan Tomaszewski. Ale i z nim zabrakło kontaktu. „No to trzeba lecieć z tym Młynarzem” - zapadła decyzja. „Nie mogę mu go nastawić. Przed meczem obetniemy mu więc palec... w rękawicy, damy leki znieczulające i zagra” - zaordynował doktor Garlicki. Tyle że w 30 minucie meczu usłyszeliśmy od Józka: „Trenerze, znieczulenie przestało działać”! Ale rzeczywiście wygraliśmy wówczas ten mecz, po wspaniałych golach Buncola i Bońka, a ja zapamiętałem atak, jaki na Cesara Luisa Menottiego przypuścili miejscowi dziennikarze na konferencji prasowej. „Proszę panów, jestem jeszcze aktualnym mistrzem świata, a rozliczać się będziemy po mundialu w Hiszpanii” – odpowiedział ze spokojem, ucinając wszelkie dyskusje... Jaki z tego morał? Nie ma trenera, który wygra wszystkie mecze. W najwyższej cenie są natomiast ci, którzy wygrywają mecze najważniejsze. Ja z tych ważnych meczów przegrałem jeden; niestety, być może najważniejszy – z Włochami o wejście do wielkiego finału MŚ.

- Pod nieobecność Zbigniewa Bońka i bez Andrzeja Szarmacha, który z goryczą mówił potem o tym, że nie skorzystał pan z niego w tym półfinale...

- Nigdy nie miałem awersji do Andrzeja Szarmacha. W Hiszpanii on był jednak osiem lat starszy od tego Andrzeja Szarmacha, który do wielkiej piłki startował na mundialu w RFN. Intuicję wciąż miał, wciąż był niesamowitym piłkarzem, ale nie był już taki szybki, jak niegdyś. A ja – wiedząc, że nigdy już nie będę mieć kolejnej okazji gry o awans do finału MŚ – pomyślałem: „Antek, zagraj tak, żeby wygrać”. I miałem nadzieję, że wobec nieobecności Zbyszka, Grzegorz Lato – w końcu król strzelców mundialu sprzed ośmiu lat, w Hiszpanii przede wszystkim „szarpiący” na skrzydle i grający pięć pełnych meczów – w ataku, jako partner Włodka Smolarka, będzie mniej biegać za piłką, a więcej z piłką; jego dotychczasową rolę zaś spełni Włodzimierz Ciołek. Wyszło, jak wyszło; błędem było to, że Andrzej Szarmach znalazł się na trybunach, a nie na ławce, gdzie zawsze można było po niego sięgnąć. Takie jednak wtedy obowiązywały przepisy; trzeba było wybrać grupę zawodników rezerwowych na mecz, resztę odsyłając na widownię. Zmieniło się to dopiero po tym turnieju, po sugestii Juppa Derwalla, który na pomundialowej kursokonferencji zakomunikował: „Największy problem miałem z zawodnikami, których musiałem wysyłać do góry. Czuli się niepotrzebni, więc gdy znalazł się kibic, który uczynnie podsunął kufelek piwa, sączyli je przez całe 90 minut. A ja nie wiedziałem, czy to był jeden, dwa, czy dwanaście kufelków”.

Grzegorz Krychowiak jednym zdjęciem podpalił Internet. Szczęki opadają

Antoni Piechniczek

i

Autor: Michał Wielgus Antoni Piechniczek

- Jak się później układały wasze kontakty? Wyczuwał pan żal Szarmacha o ten półfinał?

- Nigdy nie było między nami przesadnej miłości, ale też nie ma dożywotniej nienawiści, złości, żółci. Zresztą postawiłem go potem na mecz z Francją o trzecie miejsce, a on strzelił szalenie ważną bramkę przy stanie 1:0 dla rywali. Sam grałem w piłkę, nigdy nie miałem wrogów. Jeżeli ktoś stawał na mojej drodze, nigdy go nie „biłem”, zawsze starałem się rozmawiać. I jemu też mówiłem: „Andrzej, nie dąsaj się. Ja może legendą nie zostanę nigdy, ty już nią jesteś. Przecież byłbyś królem strzelców, gdyby nie zabrał ci tego tytułu francowaty Lato”. Z uśmiechem mu to mówiłem.

- Odwołaliśmy się do tego meczu w Argentynie u schyłku 1981, odbywającego się w określonej sytuacji politycznej w kraju i z określonymi kłopotami w samej kadrze, bo przecież pan musiał jakoś do tych chłopaków dotrzeć jako selekcjoner. Jak obecny selekcjoner powinien docierać do swych podopiecznych przed meczem z Argentyną?

- Ha; to zależy, jakie będą wyniki dwóch pierwszych meczów obu zespołów. Idealny byłby scenariusz, w którym przystępują do gry po dwóch zwycięstwach, a my możemy grać na remis, bo mamy lepsze bramki!

- Brzmi jak bajka!

- Za proste by to było, fakt... Każdy trener – moim zdaniem – powinien jednak wracać do przeszłości. Mówiąc o piłce dzisiejszej, nie możesz zapomnieć o piłce, która była wczoraj. Dlatego aktualna zawsze pozostanie podstawowa zasada, ważna i w czasach Kazimierza Górskiego, i w czasach Czesława Michniewicza: trzeba bezbłędnie przygotować zawodników motorycznie.

- Ale w tym przypadku ten ciężar spocznie raczej na klubach, skoro przed mundialem selekcjonerzy będą mieć podopiecznych ledwie na dwa tygodnie!

- Owszem, macie rację. Ale widzę to szerzej. Tak, Robert Lewandowski ma w Bayernie oczywiście świetnego trenera przygotowania motorycznego, świetnego specjalistę odnowy biologicznej itp. Ale gdybym był jego selekcjonerem, powiedziałbym mu krótko: „Masz 33 lata. Jest szansa, że za cztery lata zagrasz na kolejnym mundialu? Pewnie jest, ale mniejsza niż teraz. A więc – po pierwsze – uważaj, żebyś nie złapał kontuzji. Dbaj o dobre przygotowanie motoryczne. Przeanalizuj dotychczasowe mecze w reprezentacji: z kim rozumiesz się najlepiej na boisku, kto cię najczęściej obsługuje na murawie. No i bądź gotów psychicznie na ten najważniejszy turniej. Oczyść umysł”. Jak pisał Kotarbiński: „Nie lekceważmy drobnostek, bo bez drobnostek nie ma doskonałości, a doskonałość nie jest drobnostką”. Mówię to również w takim kontekście, że sam Michniewicz powinien mieć najlepszych współpracowników, „podpowiadaczy”. Zaufanych; takich, którzy nie tylko pomogą mu w pracy, ale i będą trzymać rękę na pulsie, będą wiedzieć, co w trawie piszczy, co w kontekście kadrowiczów mówią kibice, dziennikarze, inni zawodnicy.

Kamil Glik potrzebuje pomocy! Reprezentant Polski nie miał wyjścia, musiał zwrócić się do fanów z wielką prośbą

Tak mieszka Antoni Piechniczek

i

Autor: ARTUR HOJNY / SUPER EXPRESS

- Pan ręczył za swych „podpowiadaczy”, zaufanych ludzi?

- Jak najbardziej. Ot, choćby Boguś Hajdas – trener roku'79 według „Piłki Nożnej”. Rozsądny, wyważony facet. Od bramkarzy miałem świetnego warsztatowca, Piotrka Czaję. No i był Bernard Blaut, wspaniały człowiek i legendarny piłkarz. Graliśmy razem w Legii: ja jako student, on jako żołnierz. Najlepiej charakteryzuje go pewna anegdota. Godziny popołudniowe, trening na głównej płycie, prowadzony przez Kazimierza Górskiego. Rozbieganie, więc zasuwamy. W pewnym momencie pojawia się na płycie znany oszczepnik – mniejsza o nazwisko – i zaczyna rzucać. „Trenerze, da się z tym coś zrobić?” - zapytaliśmy z niepokojem. „Już kończycie!” - usłyszeliśmy, ale wiedzieliśmy, że do końca jeszcze daleko. No więc przy drugim kółku szeregowy Blaut podszedł do owego oszczepnika, oficera wyższej rangi, i poprosił o przerwanie jego zajęć, bo po prostu boimy się o siebie. „Spieprzaj!” - usłyszał od niego. Przy trzecim kółku już nie było „czułości”. „Albo pan skończysz, albo pana nogami do przodu wyniesiemy” - to był cały Blaut; prostolinijny, odważny, rzetelny, gotów zrobić wszystko dla drużyny; i za to go bardzo ceniłem.

- „W najwyższej cenie są ci trenerzy, którzy wygrywają mecze najważniejsze” - powiedział pan wcześniej. Nie boi się pan, że trener Michniewicz po wygranej ze Szwecją pomyśli sobie: „No, ja już ten najważniejszy mecz wygrałem?”

- Nieeee.... On wygrał – owszem – ważny mecz, ale te najważniejsze dopiero przed nim. Musi poprowadzić reprezentację jeszcze w trzydziestu-czterdziestu spotkaniach, by mógł spokojnie spojrzeć wstecz i ocenić, które z nich było najistotniejsze. Być może wtedy dojdzie do wniosku, że rzeczywiście Szwecja była najważniejsza, bo zaprowadziła go na mundial. Ale na taki wniosek potrzeba odpowiedniego dystansu czasowego.

Legenda w mocnych słowach ocenia polską piłkę. Smutna prawda o naszych klubach i reprezentacji

Tak mieszka Antoni Piechniczek

i

Autor: ARTUR HOJNY / SUPER EXPRESS

- Kiedy pan na swoją selekcjonerską – i szerzej: trenerską – przygodę patrzy, jest w niej piłkarz, który pana zdenerwował bardziej niż ktokolwiek inny?

- Zdenerwować mogą różne sprawy; ot, zmarnowana świetna okazja. Pamiętam Marka Citkę, któremu – w jakimś mniej ważnym meczu – piłka podskoczyła w stuprocentowej okazji i z trzech metrów posłał ją wysoko nad bramką. „Co ty robisz? Przecież to sztuka nie zdobyć gola w takiej okazji!” - zapytałem go potem. „Trenerze, Pan tak chciał” - odpowiedział... No cóż, trzeba do takich sytuacji podchodzić z dystansem.

- „Entliczek-pentliczek, co zrobi Piechniczek?” - już sam tytuł mówi o konieczności rozstrzygania różnych dylematów. Był pan zaskoczony, że powstają o panu piosenki?

- Należy do ludzi twardo osadzonych w realiach, więc kiedy ją usłyszałem, pomyślałem: „Jeszcze na dobre swojej roboty selekcjonerskiej nie zacząłeś, a już piosenki o tobie śpiewają. To są jaja!”. Oczywiście dziękowałem Bogdanowi Łazuce za ten utwór i te słowa, ale... kto by to wszystko dziś pamiętał, gdyby wtedy nie było sukcesu sportowego? Inna rzecz, że... to tylko piosenka, a twórcy mają swoje prawa. Wcześniej powstała piosenka o Górniku – między innymi o tym, że w pomocy gra „Olek, bożyszcze wszystkich Polek”, a on akurat specjalnie urodziwy nie był (śmiech).

- Co muszą zrobić piłkarze Michniewicza, by o nich zaczęto pisać piosenki?

- Starannie się przygotować i wykorzystać swą szansę. Skupić się najpierw na pierwszym meczu, bo to zawsze jest „mecz o wszystko”; najważniejsze spotkanie.

Lewandowski może pożegnać się ze Złotą Piłką? Były reprezentant Polski wskazuję na Benzemę, zwraca uwagę na istotną kwestię

- „Meczem o wszystko” w najświeższej historii polskich startów w dużych imprezach była zazwyczaj druga potyczka. W Katarze naszym drugim rywalem będzie Arabia Saudyjska – potencjalnie najsłabszy z przeciwników, ale za to mający pewien atut w postaci... przyzwyczajenia do lokalnego klimatu. Pan wiele lat przepracował w krajach arabskich, w tamtej strefie klimatycznej. Czego się spodziewać?

- W krajach arabskich od zawsze pracowało wielu świetnych trenerów – głównie Brazylijczyków, czasem z tytułami mistrza świata na koncie; a więc mieli i mają się od kogo uczyć. Mają też wystarczające środki finansowe – i lekką rączkę – do tego, by naturalizować zawodników z innych krajów. Stać ich na to, by zaprosić do gry w swej reprezentacji na przykład wyróżniającego się młodego zawodnika z afrykańskiego kraju. Po trzecie – systematycznie robią postępy, więc – wbrew pozorom – zawsze są piłkarzami dobrze wyszkolonymi technicznie. Owszem, czasami brakuje im dojrzałości taktycznej, umiejętności wykorzystania słabości przeciwnika, boiskowego cwaniactwa.

- A ich mentalność? Czy ewentualna szybko stracona bramka może odebrać im chęć do walki?

- Nie. Szybka bramka na pewno od strony psychologicznej jest atutem dla tej drużyny, która obejmuje prowadzenie. Ale na pewno nie załatwi sprawy łatwego zwycięstwa, nawet z drużyną arabską. Ja zresztą od zawsze powtarzam, że – poza przyglądaniem się rywalowi – najważniejsze jest własne przygotowanie. Musisz być przygotowany lepiej i inteligentniej od przeciwnika – i już. Panowie, nasza reprezentacja – jej trzon – gra ze sobą już od wielu lat. Zawodnicy przeżyli już paru selekcjonerów. Dobrze, że przychodzą młodzi – grający na Zachodzie – którzy szybko się wkomponowują w kadrę. W tych okolicznościach aż dziw bierze, że ciągle tej drużynie czegoś brakuje; że ciągle szwankuje organizacja gry. To na tym właśnie „połamał zęby” i Nawałka, i Brzęczek, i Sousa.

Tak Barcelona kusi Lewandowskiego. Wypłynęły szczegóły nocnych rozmów, klub chce wywrzeć presję

Najnowsze