„Super Express”: - Ucieszył się pan z awansu biało-czerwonych na katarski mundial?
Józef Wandzik: - Kto by się nie ucieszył? Awans na mistrzostwa świata dla każdego zawodnika w reprezentacji jest „wisienką na torcie”. Moje pokolenie miało pecha, bo choć krajów w Europie było mniej, z grupy awans na mundial uzyskiwała tylko jedna drużyna. A zawsze w grupie na Anglię trafialiśmy... Reprezentacja generalnie grała mniej meczów międzypaństwowych. Te moje 52 mecze z „orzełkiem” to tak jak dzisiejsze sto!
- Całkiem niedawno Łukasz Fabiański – po ćwierćwieczu! – odebrał panu reprezentacyjny rekord gier bez straconej bramki. Był żal?
- Nie. Bardzo wysoko cenię Łukasza i cieszę się, że to właśnie jemu udało się poprawić moje osiągnięcie. Może w ten sposób ten rekord zostanie wreszcie doceniony i będzie się o nim pamiętać. Bo przez 25 lat niewiele o nim mówiono: miał go w swych rękach chłopak z Górnego Śląska, co niektórym było nie w smak. Jeżeli czegoś mi żal, to tylko faktu, że „Fabian” zdecydował się pożegnać z kadrą. Przez wiele długi lat prezentował bardzo solidny, wysoki poziom.
- Obsadę reprezentacyjnej bramki od lat sprowadzano do rywalizacji Fabiańskiego i Wojciecha Szczęsnego. Teraz jesteśmy „skazani” na tego drugiego?
- Nie! Szczęsny powinien się bać! Ma bardzo mocnych konkurentów. Świetnie prezentują się inni bramkarze grający w lidze włoskiej: Łukasz Skorupski, Bartek Drągowski. No i jest jeszcze ten wielki talent z Chicago. Jak on się nazywa?
- Gabriel Slonina?
- No właśnie. Widziałem w telewizji parę jego meczów. Dobrze się prezentował, bardzo mi się podobał.
- Czyli Szczęsny nie może spać spokojnie?
- Moim zdaniem Paulo Sousa – ogłaszając po objęciu funkcji selekcjonera, że już ma „numer jeden” w bramce – zrobił błąd. Niejako zmusił w ten sposób „Fabiana” do pożegnania z reprezentacją. A Szczęsny w niektórych meczach – mówiąc oględnie i delikatnie – nie był postacią wybijającą się w zespole.
- Ale to między innymi dzięki jego karierze kilkanaście lat wstecz stworzono teorię o istnieniu „polskiej szkoły bramkarzy”. To był tylko chwyt marketingowy?
- Może i była „polska szkoła bramkarzy”. Dziś już jej nie ma i sami na to w Polsce zapracowaliśmy. Proszę spojrzeć, jak wielu obcokrajowców gra w naszych klubach ligowych! Słowacy, Czesi, Serbowie... - łatwiej prezesom ściągnąć gotowego gracza z zagranicy niż wychować utalentowanego bramkarza. Dlatego dobrze stało się, że wprowadzono przepis o obowiązku wystawiania młodzieżowca w meczu ligowym. Część klubów – Cracovia, Jagiellonia, Radomiak – postawiła na młodych polskich bramkarzy. Żeby jednak ci chłopcy nie zgubili się po zakończeniu wieku młodzieżowca... W poprzednim sezonie bardzo mi się podobał na przykład Karol Niemczycki w Krakowie; miał kilka fantastycznych meczów. W tym sezonie jednak wystawiany jest już dużo rzadziej. Szkoda.
- Przepis o nakazie wystawiania młodzieżowca może w przyszłym sezonie zniknąć z regulaminu ekstraklasy. Złe wieści?
- No to przynajmniej wprowadźmy przepis nakazujący grę pewnej liczby rodzimych graczy w każdym meczu. W Grecji poszło to „na żywioł” i okazało się, że są kluby, które wystawiają całe jedenastki złożone wyłącznie z cudzoziemców. Greckie talenty, mające kłopot z przebiciem się w ojczystych klubach, zaczęły masowo wyjeżdżać na przykład do Holandii i Belgii, gdzie – paradoksalnie - łatwiej im było o miejsce w składzie. Kiedy zaczął po nich sięgać Holender John van't Schip w okresie pracy z grecką kadrą, nagle wszyscy szeroko otwarli oczy: „To my mamy tak utalentowanych zawodników!?”. Niestety, już go zwolniono z reprezentacji...
- Grecji nie będzie na mundialu, będą biało-czerwoni. Co wywalczą w Katarze?
- Żebyśmy tylko... kataru – przez małe „k” – nie dostali (śmiech), tak jak dostałem go ja wraz z kolegami z młodzieżówki podczas mistrzostw świata drużyn U-20. W 1981 rok podczas turnieju w Australii mieliśmy pakę na medal – chyba najlepszą w historii, z Darkiem Dziekanowskim, Jankiem Urbanem, Darkiem Wdowczykiem, ale nie wyszliśmy nawet z grupy, bo przegraliśmy 0:1 z Katarem... A dwa lata później z Meksyku przywieźliśmy brązowe medale, choć tych „wielkich” nazwisk w składzie było dużo mniej.
- Katar, Meksyk... - powracają znajome nazwy, historia zatacza koło. W Katarze wyjdziemy z grupy, mimo obecności w niej Meksyku?
- Wierzę w to bardzo. I trzymam kciuki.
Kompromitacja szefa UEFA. Najpierw ukarał Rosjan, a teraz pęka mu serce. Skandaliczna wypowiedź