Syn Stanisława Terleckiego szczerze wspomina: Tata nie potrafił żyć jak normalny człowiek [GALERIA]

2018-01-03 11:19

W piątek piłkarska Polska pożegna zmarłego nagle 62-letniego Stanisława Terleckiego. O jednym z najlepszych i najbardziej niespełnionych piłkarzy w historii rozmawialiśmy z jego synem Maciejem (40 l.), mistrzem Europy do lat 16 z 1993 r. i byłym graczem m.in. Anderlechtu, ŁKS i Widzewa, dziś komentatorem Eurosportu.

Super Express: - Wspomnienie ojca, które zawsze ci będzie towarzyszyć?

Maciej Terlecki: - Miałem taki zapał do piłki, że mogłem ćwiczyć non stop. Ojciec trenował zazwyczaj przed południem. Wracał do domu i po obiedzie zabierał mnie na boisko. Mogliśmy kopać godzinami. I tak przez lata. Od czterolatka aż do zawodowego piłkarza.

- Ojciec był dla ciebie surowy?

- Bardzo przeżywał moje występy. Pamiętam, że kiedyś z drugą drużyną Anderlechtu graliśmy na wyjeździe z rezerwami FC Brugge. Kilkadziesiąt osób na trybunach, głównie rodziny zawodników. Słychać było tylko ojca. Krzyczał: - Jedź z nim, kiwaj, na szybkości! Kiedy zagrałem słabiej, długo nic nie mówił, ale w końcu nie wytrzymywał i w samochodzie, gdy wracaliśmy do domu zaczynaliśmy dyskusję na argumenty. – Graj ryzykownie, nie bój się – mówił. On był świetnym dryblerem, aż do przesady. Ja też lubiłem się kiwać, ale bardziej dla drużyny niż dla siebie. Z jednej strony to było fajne, bo widać, że mu zależało, a z drugiej nakładał na mnie presję. Kiedy teraz z mamą, czy z żoną sobie siedzimy i wspominamy, to ostatnie lata ojca były bardzo trudne. I dla niego i dla nas. Ale jak wracamy do przeszłości, to rozmawiamy głównie o tych dobrych rzeczach. Był świetnym ojcem. Miałem bardzo dobre dzieciństwo.

- Nawet mimo ciągłych przeprowadzek?

- Nawet, choć mojego rekordu przenosin z miasta do miasta chyba nikt nie pobije. Z rodzicami przeprowadzaliśmy się ze dwadzieścia razy, a potem już jako piłkarz zmieniałem miejsce zamieszkania czterdzieści cztery razy… Za każdym razem zmiana środowiska, szkoły, przyjaciół. Ojciec tak miał, że cały czas szukał zmian. Na przykład w Pittsburgu - był gwiazdą, dobrze zarabiał, mieliśmy ładny dom. A tata i tak był niespełniony – nie mogę grać na hali, jestem zawodnikiem na duże boiska – mówił. Dostał propozycje od trenera Dona Popovicia z San Jose Earthquakes. Przez pół roku grał super, został wybrany do jedenastki ligi zawodowej. Chcieli z nim podpisać dwa kontrakty – na grę w hali i na boisku. Wtedy dostał propozycję z Cosmosu Nowy Jork. Za mniejsze pieniądze, niż w San Jose, ale nic nie mogło go zatrzymać. – Muszę tam pojechać, bo to jest magiczny zespół. Tam gra Pele, Beckenbauer – tłumaczył nam. Fajnie nam się żyło w Kalifornii i znów trzeba było wszystko burzyć i się przenosić. Ale zawsze będę pamiętał, że ojciec zabierał mnie i starszego o rok brata Tomka i jeździliśmy na rowerach, biegaliśmy, trenowaliśmy. Tata był uzależniony od ruchu. A my na tym korzystaliśmy. - Ułóż stopę w ten sposób, tak przyjmij piłkę – doradzał. To był nie tylko tata, ale i jeden z najlepszych techników na świecie! Mógł nawet nic nie mówić. Wystarczyło, że ze mną kopał piłkę, a ja obserwowałem i powtarzałem co on robi. Nie zapomnę też wieczornych rozmów w domu w Podkowie Leśnej. Siadał na swoim ulubionym miejscu w kuchni i kręcił sobie włosy na palec. Mój młodszy synek Krzysio, robi to samo… Tata lubił dobrze wyglądać, był takim prekursorem mody. Na przykład jako pierwszy do mokasynów nie nosił skarpetek. Albo t-shirt do marynarki. Pierwszy w Polsce chciał wprowadzać sztuczną trawę. Miał wiele pomysłów, ale ich nie realizował. Słomiany zapał…

- W 1992 roku zagrałeś z tatą jeden mecz w seniorach w drugoligowej Polonii Warszawa. Trema była?

- Tata był gwiazdą drużyny, a ja młodziutkim chłopakiem, który dopiero wchodził do zespołu. Prowadził wtedy firmę, trenował raz, dwa razy w tygodniu. Przed tamtym meczem trener Jabłoński zapytał, czy zagra od początku, a tata mówi, nie wypada, bo mało trenował. Pamiętam - ja wkulony w kącie ławki rezerwowych, a ojciec obok trenera, palił sobie papieroska. Wszedł po przerwie, ja kilkanaście minut później. On grał na ofensywnym pomocniku, ja za nim. Co zrobiłem przechwyt, to od razu podanie do niego. Dlatego potem mnie pochwalił (śmiech).

- Bardzo ciepło wspominasz ojca, choć był moment, że mocno się od siebie oddaliliście. Tata po czasie przyznawał ci rację w tej kłótni…

- Pogodziliśmy się dwa miesiące po medialnej burzy, którą rozpętał. Odwiedziłem go w szpitalu w Pruszkowie. Pogadaliśmy i potem już nie wracaliśmy do nieporozumień. Nie mam żalu, bo wiem że to wszystko wydarzyło się przez chorobę. Depresja potrafi człowieka zabić. Trudno sobie wyobrazić co przeżywa ktoś, kto na nią cierpi. Budzi się i wegetuje, nie widząc światełka w tunelu, tylko ciemność. Żal mi taty…

- Bywałeś u ojca po jego przeprowadzce do Łodzi?

- Głównie kontaktowaliśmy się telefonicznie. Mama parę razy go zapraszała, również na wigilię. Najpierw odmawiał tłumacząc się złym samopoczuciem, zmęczeniem… Potem już nie odbierał telefonów. Kiedy teraz czytam te wszystkie komentarze, to ręce mi opadają. Plotki, pomówienia, o chorobie alkoholowej, hazardzie. Ojciec nigdy nie grał w kasynie. Nie pił wódki. Lubił piwo. Największym problemem były leki psychotropowe, które zaczął brać, bo miał wielkie problemy ze snem. Po ich zażyciu zdarzało się, że mówił wolniej, sprawiał wrażenie nieobecnego. To z powodu depresji przyznawał się w mediach do alkoholizmu, choć alkoholikiem nie był. Za bardzo się samobiczował.

- Masz troje rodzeństwa. Przez to, że zostałeś zawodowym piłkarzem, tata cię wyróżniał?

- Nigdy! W rodzinach gdzie jest więcej dzieci, zazwyczaj więcej uwagi poświęca się tym mniej zaradnym. A ja od piętnastego roku życia na siebie zarabiałem. To bardziej ja pomagałem rodzinie, niż odwrotnie.

- Miałeś taki talent jak ojciec?

- Ja wiem?… Ojciec miał szczęście, że zawsze był szczupły, wybiegany. Ja natomiast miałem tendencje do tycia. Musiałem dwa razy więcej pracować żeby zachować podobną kondycję. Kiedy ojciec skończył karierę, to grał w oldbojach w Rembertowie z Władkiem Dąbrowskim. To co oni wyprawiali na boisku, to dziś w Ekstraklasie tak nie biegają! Kiwka, kiwka, kiwka. A kiedy najwięcej sił tracisz? Podczas dryblingu. Biegaliśmy po lesie, przez 40 minut na pełnej szybkości. Ojciec równo ze mną. Miał niewiarygodną wydolność. Nawet w Anderlechcie z nim trenowałem. Tata się nudził, więc zabierał mnie na bieżnię i jedziemy… Na przykład po sto dośrodkowań z jednej i z drugiej strony.

- Nie brak głosów, że panu Stanisławowi w zrobieniu wielkiej kariery przeszkodził fakt, że był… zbyt inteligentny.

- Ojciec pochodził z rodziny intelektualistów, babcia wykładała chemię na Uniwersytecie. Tam zawsze był kult wiedzy. Tata trochę cierpiał na syndrom wielkiego artysty, który wie, że może sobie pozwolić na więcej, bo jest wybitnym piłkarzem. A potem kończy się to wszystko, już nie grasz w piłkę, i tu ojciec miał problem, bo nie potrafił zrozumieć, że już nie wolno mu więcej i trzeba zacząć normalnie żyć.

- Myślisz, że tata miał żal do świata, do kolegów z boiska?

- Na pewno. Zamknął się w sobie, bo nie potrafił żyć jak zwykły człowiek. Długo rozmawiałem ostatnio z Jackiem Bogusiakiem, który bardzo mu pomagał w Łodzi. I Jacek miał to samo odczucie co ja. Ojcu pomagało wielu ludzi, ale co można zrobić w pewnym momencie?! Tak naprawdę jedynym wyjściem było wywieźć ojca do Szwajcarii do prywatnej kliniki i odseparować od tego co jest złe. Ale na to potrzeba mnóstwa pieniędzy i chęci ze strony zainteresowanego. Chyba zabrakło i jednego i drugiego…

Sprawdź także: Wspomnienie Stanisława Terleckiego. Żegnaj, Stasiu! [GALERIA]

Najnowsze