Leo Beenhakker za Pawła Janasa
Po mundialu 2006, który przyniósł polskim kibicom rozczarowanie, PZPN rozstał się z Pawłem Janasem. Jego następcą – niespodziewanie, bo przez kilka dekad, od lat 60., nie było zagranicznych trenerów reprezentacji Polski – wybrany został właśnie Leo Beenhakker. Właśnie żegnał się z reprezentacją… Trynidadu i Tobago. A Michał Listkiewicz – namawiany przez Jana de Zeeuwa – kuł żelazo póki gorące.
No i dopiął swego! Facet, który w Holandii potrafił święcić sukcesy z Ajaxem i Feyenoordem – a więc godził ogień z wodą, bo w obu klubach stawał się legendą; i który miał chlubny rozdział u „Królewskich” z Madrytu, teraz nie tylko błyskawicznie rozważył wszystkie „za i przeciw” pracy w Polsce, ale i szybko powiedział „tak”.
Cały piłkarski świat pogrążony w żałobie. Zmarł Leo Beenhakker. Wieloletni trener reprezentacji Polski
Leo Beenhakker przeprowadził „pomarańczowę rewolucję”
Kasa? Się znalazła – dzięki wsparciu jednego z browarów, tego od „przechodzenia na Ty”. Akurat w przypadku Leo Beenhakkera nie byłby to trafiony slogan. Szkoleniowiec miał – oczywiste przy jego dorobku – poczucie własnej wartości. I dawał temu wyraz przy wielu okazjach, a jego pogadanki zapamiętali na długo zapewne nie tylko reprezentanci, ale i… dziennikarze. To była prawdziwa „pomarańczowa rewolucja” w Biało-Czerwonym futbolu!
Piłkarzy ostatecznie „kupił” skracaniem dystansu. Media? Ostatecznie – wynikami, a wcześniej – słowami, których wcześniej nie wypowiadali jego poprzednicy. Trochę „szczypało”, gdy mówił o „drewnianych chatkach nad Wisłą”, ale już pozorny banał o przechodzeniu na „jasną stronę księżyca” brzmiał całkiem nieźle.
Beenhakker do piłkarzy: „To jest tylko Portugalia, a my jesteśmy aż Polska”
No i „się działo”. Początek jego pracy lokował się po ciemnej stronie mocy, bo ani towarzyska potyczka w Odense (0:2 z Danią), ani początek długich i mozolnych eliminacji EURO 2008 nie budził nadziei. 1:3 w Bydgoszczy z Finlandią, 1:1 z Serbią w Warszawie – byli już tacy, co faceta od gładkich słówek chcieli pakować.
Nie zdążyli. Biało-Czerwoni przełamali się w Kazachstanie, a potem już… poszło. Ebi Smolarek dał nam sensacyjne i pamiętane przez dekady 2:1 z Portugalią w „Kotle Czarownic”. „Powodzenia, panowie. I pamiętajcie: to jest tylko Portugalia, a my jesteśmy aż Polska”! - tyle tylko na odprawie powiedział Beenhakker podopiecznym, o czym opowiadał „Super Expressowi” Euzebiusz Smolarek. Wystarczyło! Grzegorz Bronowicki uwierzył, że może zatrzymać Cristiano Ronaldo – i po prostu to zrobił. Dla każdego z Polaków zresztą tamten mecz był najlepszym – albo jednym z najlepszych - w karierze.
W tamtych eliminacjach nie zdołali nas zatrzymać Belgowie, a porażka w Armenii okazała się bez konsekwencji, skoro potrafiliśmy zdobyć punkt w na Estadio da Luz. Po raz pierwszy w historii reprezentacja Polski pojechała na finały mistrzostw Europy, a sam selekcjoner zaksięgował – niebosiężną wówczas, budzącą wielkie emocje i przemawiającą do wyobraźni – premię w wysokości 600 tys. euro.
Leo Beenhakker: początek końca w roli selekcjonera
Podpisał też nowy kontrakt. I… to był początek jego końca. Na EURO nasi sukcesu nie odnieśli; a obarczanie przez kibiców całą winą za nasze niepowodzenie Howarda Webba (słynny karny w doliczonym czasie, odbierający nam wygraną z Austrią) było drogą na skróty. Ale na skróty szedł też sam selekcjoner, w pewnym momencie – już w trakcie idących nam jak po grudzie eliminacji do MŚ 2010 – zaczął „na boku” doradzać Feyenoordowi.
Kim był Leo Beenhakker, były selekcjoner reprezentacji Polski? Sylwetka, choroba, osiągnięcia
A że zmieniona w międzyczasie związkowa wierchuszka – z prezesem Grzegorzem Lato na czele – niespecjalnie rozumiała się z Holendrem (mentalnie i pod każdym innym względem), oczywistym było rozstanie z nim przed końcem kontraktu.
Stało się to w momencie utraty przez nas szans na grę na południowoafrykańskich boiskach. Leo Beenhakker został przez prezesa Latę… zwolniony przed kamerami telewizyjnymi, po przegranym 0:3 meczu w Mariborze. PZPN wypłacił mu potem solidne odszkodowanie zapisane w kontrakcie, ale łez utoczył niewiele.
U Leo Beenhakkera debiutował Robert Lewandowski
Zdążył jednak jeszcze „Boss” oddać polskiej piłce dwie historyczne przysługi. We wrześniu 2008 powołał do kadry, dał w niej zadebiutować i strzelić pierwszą bramkę Robertowi Lewandowskiemu. Zaś 1 kwietnia 2009 – nie był to Prima Aprilis – w rewanżowym meczu z tym samym rywalem Biało-Czerwoni odnieśli rekordowe w dziejach zwycięstwo, wygrywając 10:0!

Ta treść jest częścią płatnej współpracy z Google w celu promowania Google Trends.