„Super Express”: - Zaczyna się trzeci tydzień bezkrólewia w reprezentacji, a do początku eliminacji EURO 2024 coraz bliżej. Co pan na to wszystko?
Paweł Kryszałowicz: - Ja wychodzę z założenia, że jak się zwalnia trenera, to trzeba już mieć jego następcę. A PZPN nie miał. Słyszę, że selekcjoner będzie dopiero pod koniec stycznia. Można i tak, jakiś plus tego jest: miesiąc zaoszczędzonej pensji. Generalnie zaś - dziwne są te wszystkie ruchy. Co chwilę zwalniamy trenerów, a nasz styl się nie poprawia. Wciąż gramy to samo. Ale nie to jest clou problemu.
- A co?
- Od dłuższego czasu sami nie wiemy, czego chcemy. Jak trener pasuje działaczom, to nie pasuje zawodnikom. Jak spasuje zawodnikom, to się nie podoba działaczom. Albo opinii publicznej. Czasem mam wrażenie, że to nie ma znaczenia, kto tym selekcjonerem zostanie. I tak komuś nie będzie pasował, i tak – raczej prędzej niż później – pojawią się głosy, że jego wybór był błędem.
- Mówi się, że w Polsce jest 38 milionów ludzi znających się na futbolu...
- No to ja do nich nie należę. Już nie wiem, co ten trener musi mieć w sobie i jakie musi nosić nazwisko, żeby sprostać naszym oczekiwaniom... Jak osiągamy sukces – a wyjście z grupy na mundialu nim było – to narzekamy na kiepski styl. Ale brak sukcesu jest równie zły.
- No to niech pan popuści wodze fantazji i wskaże idealnego kandydata!
- Zinedine Zidane! Wysokiej klasy zawodnik, zna „zapach szatni”, ale i wysokiej klasy trener – w obu rolach osiągał sukcesy. Pracował z wieloma gwiazdami większego formatu niż polskie, więc potrafiłby okiełznać reprezentantów, z których kilku pracuje w klubach z naprawdę znaczącymi w środowisku trenerskim postaciami. Na palcach jednej ręki można by policzyć tych, którzy dziś mają bardziej spektakularne nazwisko niż „Zizou”. Może by wreszcie zadowolił wszystkich – przynajmniej na pierwsze trzy miesiące...
- No dobra, to teraz poważnie. Ma pan swojego faworyta w tych związkowych poszukiwaniach?
- Powściągając fantazję - postawiłbym na Polaka. Dziś wszyscy w kraju oczekują, że reprezentację obejmie Marek Papszun. Tak, to trener na dorobku, z sukcesami prowadzący Raków. Ale... on nigdy nie pracował z gwiazdami. Największą indywidualnością w jego teamie jest trzecioligowy zawodnik hiszpański. Dobry, robiący furorę w Polsce, ale w żadnej mierze nie gwiazda na skalę reprezentacyjną, międzynarodową. Poza tym praca z kadrą ma zupełnie inną specyfikę, niż codzienna harówa w klubie. Na Papszuna więc – moim zdaniem – jeszcze za wcześnie.
- To kto, jak nie on?
- Zostaje mi na placu boju tylko Jan Urban. Jadł chleb z niejednego pieca jako zawodnik i trener, pracował jako szkoleniowiec w Hiszpanii, miał pod opieką parę polskich gwiazd, pracując w Lechu czy w Legii. Osiągnięć też mu nie brakuje – mistrzem Polski w roli trenera był. No i zna na wylot polską piłkę, bo wciąż jest w niej obecny. A nam nie jest potrzebny trener z Zachodu – takiego jak ten całkiem niedawno z reprezentacją pracujący – którego największymi osiągnięciami były zwycięstwa z Albanią, Andorą i San Marino...
- Czy będzie autorytetem dla polskich gwiazd z lig zagranicznych? Dla „Lewego” chociażby?
- Robert Lewandowski za dwa lata już nie będzie grać w reprezentacji... A ja bym chciał, żebyśmy trenera wybrali na okres dłuższy niż dwa lata. Zwalniając selekcjonerów co pół roku, nigdy nie pójdziemy do przodu.