- Słyszałem o tym, że "L'Equipe" umieściła mnie na liście najlepszych w Europie piłkarzy ostatniego tygodnia. Nie zamierzam ukrywać satysfakcji, bo wiem, co to za gazeta i ile znaczy na światowym rynku sportowym - powiedział nam Lewandowski, który, obok Fabiańskiego, był najpopularniejszym polskim kadrowiczem wśród koreańskich łowców autografów. "Lewy" jest w doskonałym nastroju, widać, że pierwszy hat trick w Bundeslidze dodał mu też dużo pewności siebie.
Wczorajszy trening nasi piłkarze przeprowadzili na przyhotelowym boisku, bo nie chcieli tracić czasu na dojazd na obiekt zaproponowany przez Koreańczyków. Seul jest mocno zakorkowanym miastem i przeprawa zabrałaby Polakom prawie godzinę.
Temperatura nie jest dla naszych graczy problemem, bo w Seulu jest około 20 stopni, czyli w zasadzie tyle, co w Polsce. Nasi kadrowicze nie mają też prawa narzekać na warunki. Hotel jest imponujący, jedzenie bardzo dobre. Miejscowi kucharze zadbali o wszystko. Jak przyznał dyrektor reprezentacji, Konrad Paśniewski, poza lokalnymi specjałami sprowadzili nawet dwa gatunki ryb z... Australii.
Nasi kadrowicze starali się nie narzekać na długi lot, a działacze zapewniali, że ten wyjazd nie jest bez sensu. Argument? Zgodnie z umową między czerwcem 2011 a lipcem 2012 Polska ma rozegrać 9 meczów u siebie i 4 na wyjeździe. Były próby zakontraktowania spotkań z Izraelem, Słowenią i Węgrami, ale wszystkie te zespoły walczą w eliminacjach EURO. Padło więc na Koreę.
Miejscowi kibice, którzy przyszli przyglądać się zajęciom biało-czerwonych, chętnie wspominali poprzedni, pierwszy mecz obu drużyn, kiedy w 2002 roku na mistrzostwach świata gospodarze pokonali nas 2:0. Wprawdzie w obecnej kadrze nie ma nikogo, kto by pamiętał tamto spotkanie, ale mocno liczymy na to, że nasi kadrowicze wezmą jutro rewanż na Koreańczykach.